- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Komentarze do absolwenta:
Rosolak Alojzy

Komentarz dodany 11.03.2011 16:27:31 przez: j.pawlikowski z IP 79.191.231.130

Alojzy Rosolak (1903-1964) – nauczyciel przedmiotów artystycznych w powojennym Międzyrzeczu. W latach 1946-55 w Liceum Ogólnokształcącym, potem w Szkole Podstawowej nr 2, a następnie w Studium Nauczycielskim w Zielonej Górze. Urodził się w Częstochowie, a zmarł po długiej i ciężkiej chorobie w Warszawie.

Stryj Lol
Stryja Alojzego Rosolaka, nazywanego przez starszych Lolusiem, a przez dzieci stryjem Lolem, zapamiętałem jako niewielkiego, korpulentnego i niezwykle dobrodusznego człowieka. Przypominał mi Pickwicka; zresztą uwielbiał czytać książkę o nim. Niemal co roku przyjeżdżałem z rodzeństwem do jego domku w Międzyrzeczu na wakacje i były to powroty jak do Soplicowa; do centrum Ojczyzny. Atrakcją był bowiem nie tylko pełen owoców ogród pielęgnowany przez ciocię Nadzię, spływy kajakowe Obrą, wycieczki do lasu za Wojciechowem i rowerowe wycieczki nad jezioro Głębokie, ale też długie godziny, które stryj poświęcał dzieciarni.
Z sentymentem wspominam wieczory przy pianinie albo w dużym pokoju ozdobionym obrazem pojedynku Wołodyjowskiego z Bohunem, pędzla naszego dziadka, a jego ojca. O dziadku słyszałem, że uczestniczył w działaniach socjalistycznej organizacji bojowej Józefa Piłsudskiego, a źródło utrzymania czerpał z pracowni rzemiosła artystycznego, jaką założył na początku ubiegłego stulecia w Częstochowie. Odnawiał tam polichromie kościołów. Zamiłowania artystyczne oraz tradycje patriotyczne zaszczepił całej trójce swych dzieci; wszystkie zostały później nauczycielami.
Stryj był utalentowany wszechstronnie. Malował akwarelą obrazy, ale najwięcej czasu poświęcał tworzeniu szopek bożonarodzeniowych. Zwłaszcza warszawskich, z pobudzającymi wyobraźnię dzieci kukiełkami bohaterów szopek Or-Ota (Artura Oppmana). Świetnie grał na skrzypcach i na pianinie, miał głos i słuch oraz znał dziesiątki pieśni i piosenek, których nie uczono w szkołach PRL. To wtedy poznałem kanony śpiewników legionowych, partyzanckich i powstańczych. Do dziś pamiętam na przykład wszystkie zwrotki „Pierwszej Brygady”, wtedy absolutnie zakazanej. Dzięki niemu znam słowa „Szarej piechoty”, „Pałacyku Michla”, „Marszu Mokotowa”, czy – ulubionego przez stryja Lola – „Serca w plecaku”. Kiedy śpiewał tę piosenkę, z upodobaniem pomijał słowa „miał w zapasie drugie serce”, natomiast cieszył się jak dziecko intonując: „żołnierz śmiał się, bo w plecaku miał w zapasie litr koniaku”.
Kiedyś powiedział, że tak śpiewali „w lesie”. Nie zdążyłem niestety porozmawiać ze stryjem (zarazem moim ojcem chrzestnym) o szczegółach walk partyzanckich z jego udziałem; miałem 17 lat kiedy zmarł. Ale wiem, że był szefem batalionu „Bohdanka” (dowódca – mjr Zwinogrodzki) Zaniemeńskiego Zgrupowania Armii Krajowej, w którym walczył też jego kilkunastoletni syn Tadeusz, zaś łączniczką była żona Nadzieja. Bronili ludności polskiej w okolicach Zdzięcioła (w II Rzeczypospolitej był tam nauczycielem) przed Niemcami, kolaborantami z RONA (owi niedawni czerwonoarmiści byli podobno najgorsi), białoruską policją nacjonalistyczną, różnymi bandami, a także przed partyzantką sowiecką. Ta ostatnia nie tylko rabowała, ale też miała zwyczaj prowadzić bój z Niemcami okopując się w wioskach, co powodowało później potworne represje wobec ludności cywilnej. Razem z innymi oddziałami Okręgu Nowogródzkiego AK poszedł na odsiecz Wilnu w operacji „Ostra Brama”, ale nie doszli, okrążeni w Puszczy Rudnickiej przez zdradzieckie oddziały armii sowieckiej. Przedzierali się pojedynczo w rodzinne strony. Tadeusz został ujęty i wywieziony do Kaługi. Przez trzy dni karmili ich śledziami nie dając kropli wody, a na peronie kałuskim orkiestra przywitała ich grając „Krakowiaczek jeden …”. Tadka na szczęście zwolnili ze względu na wiek. Natomiast stryj przebrał się za białoruskiego chłopa i kiedy zatrzymała go wroga czata, gadał z sołdatami po rusku, piekł swoją gęś, pił ich bimber, a przy okazji spalił… wszystkie dokumenty batalionu. Może dzięki temu fortelowi kojarzył mi się też z Zagłobą … W 1944 roku nie miał jednak brzucha. A na jeszcze wcześniejszych zdjęciach widziałem go jako szczupłego młodzieńca w mundurze legionowym, który właśnie dzięki małej wadze został podczas wojny z bolszewikami w 1920 roku skierowany do zwiadu artylerii konnej. Miał wtedy 17 lat i uciekł z całą klasą częstochowskiego gimnazjum do wojska. Dotarł do Kijowa, a później cofał się stamtąd broniąc przed kawalerią Budionnego. Pamiętam go, gdy mówił o najskuteczniejszym sposobie powstrzymania szarży kozackiej: - Szrapnelem pod końskie kopyta! Wtedy pierwsze szeregi się walą, a następne uciekają … Pokazał nam też kiedyś długą szramę biegnącą wzdłuż boku aż pod pachę. To był ślad po bagnecie, jakim pchnął go krasnoarmiejec. Pod Zamościem, zdaje się. – Ale nie przeżył! Ciąłem go szablą z siodła między uszy! – powiadał stryj. Patrzyliśmy na niego z dumą; mieć takiego stryja to nie przelewki.
Dziś nadal myślę o nim z ogromną dumą. I z wdzięcznością – bo tyle mu zawdzięczam. I z żalem, bowiem umarł po przekroczeniu zaledwie sześćdziesiątki. Dla mnie o wiele, wiele za wcześnie …
(Na zdjęciu: Alojzy Rosolak – pierwszy z lewej)
Maciej Rosalak


Profesor Alojzy Rosolak – jak go pamiętam

Był nauczycielem śpiewu i rysunków od początku istnienia gimnazjum ogólnokształcącego w Międzyrzeczu. Pamiętam jak nas kwalifikował do chóru szkolnego oraz występów, które sam reżyserował. Chór śpiewał stare polskie pieśni patriotyczne, żołnierskie spod Monte Cassino i znad Oki. Często były to pieśni poza programem szkolnym. Miłośnik muzyki, tradycji, malarstwa – starał się przekazywać je swoim uczniom.
Szopka noworoczna wystawiona w Międzyrzeczu na gwiazdkę 1945 r. była wydarzeniem – wykonał ją prof. Rosolak wspólnie z Alfem Kowalskim (artystą malarzem i dyr. Muzeum). Sala gimnastyczna w Szkole nr 1 pękała w szwach. Ludzie ze wzruszeniem i łzami w oczach oglądali spektakl – było to zaledwie 7 miesięcy po wojnie, po ciężkich przeżyciach wojennych na Syberii, wysiedleniach. Osiedlającym się mieszkańcom Międzyrzecza dano niezapomniane widowisko. Tradycja przeplatała się z współczesną pieśnią żołnierską i piosenką. A ludzie wtedy byli spragnieni polskiego słowa i pieśni.
W 1948 r. profesor Rosolak wystawił „Placówkę” Bolesława Prusa, sam wyreżyserował sztukę, zaprojektował dekoracje, grał rolę Ślimaka, a pozostałe role obsadził uczniami gimnazjum i liceum. Do dziś zachował się ręcznie pisany wtedy program przedstawienia, datowany 23 maja 1948 r. Z podziwem myślę o tym nauczycielu, który będąc kierownikiem Szkoły nr 2 w Międzyrzeczu, nauczycielem gimnazjalnym – znajdował czas, kosztem własnego wypoczynku, na przygotowywanie takich imprez.
Występy odbywały się nie tylko w Międzyrzeczu, ale również w Zbąszynku, Dąbrówce Wielkopolskiej i innych miejscowościach.
Wspominając zacnego nauczyciela, który mądrze a także umiejętnie wówczas przekazywał wiedzę o tradycjach, wydarzeniach historycznych, kulturze, przychodzą mi na myśl słowa poety, które jakby łączyły się z nim, z klimatem, który mu towarzyszył:
„Wszystkie słowa podniosłe, któreś znał ze szkoły
Muzyka starych pieśni, wolności anioły,
Książę Józef na koniu, wiszący nad biurkiem
I olbrzymi Batory w małej czapce z piórkiem
I młodzieniec z Grottgera, co żegna swą miłą
Pocztówka z Białym Orłem- wszystko to ożyło”
(Jan Lechoń, Legenda)

Marian Wieczorek

Alojzy Rosolak – mój zacny kolega

Pierwszy mój kontakt z p. Alojzym Rosolakiem nastąpił w sierpniu 1951r., gdy wraz z kolegami znaleźliśmy się w Międzyrzeczu. Były to czasy, gdy nauczyciele z terenu całego powiatu przed rozpoczęciem roku szkolnego spotykali się na 3-dniowych konferencjach sierpniowych. Marian Kuś, Franciszek Leśny i ja rozpoczynaliśmy pracę od 15 sierpnia. Tak opiewał nakaz pracy. Inspektor Henryk Pochanke zaproponował nam pomoc przy organizowanej konferencji. Alojzy Rosolak był odpowiedzialny za wystrój sali gimnastycznej w LO. Malowaliśmy pod jego kierunkiem litery do haseł, wycinaliśmy i naklejaliśmy je na ogromnych płachtach papieru. Przy tej okazji wdawaliśmy się w pogawędki ze starszym kolegą. Był życzliwy, spokojny. Zaobserwowaliśmy, że często odwiedzali go koledzy, pytając wcześniej czy nie widzieliśmy „Lolka”. Przy tej okazji poznaliśmy wielu sympatycznych kolegów, a on nas przedstawiał jako pracowitych i sumiennych (staraliśmy się bardzo). Ułatwiło nam to kontakty nie tylko w czasie konferencji. A muszę podkreślić, że pierwszy dzień to było sprawozdanie władz oświatowych z minionego roku szkolnego. Następny dzień to były zajęcia w zespołach przedmiotowych – celem ustalenia zadań dydaktyczno – wychowawczych na nowy rok szkolny. W trzecim dniu obrady prowadził prezes ZNP. W każdym dniu krąg znajomych poszerzał się m.in. dzięki koledze Rosolakowi. Już w trakcie trwania roku szkolnego miałem okazję uczestniczyć w zajęciach zespołu samokształceniowego prowadzonego przez kol. Rosolaka. Każdy nauczyciel poza zajęciami ze swojego przedmiotu miał dla wypełnienia etatu przydzielone godziny z tzw. „michałków”. A etat każdego z nas wynosił 36 godzin zajęć dydaktycznych tygodniowo! Liceum Pedagogiczne przygotowało nas do różnego typu zajęć, ale praktyka wymagała czegoś więcej. Dlatego z chęcią uczestniczyłem w zajęciach dotyczących techniki rysunku. Kol. Rosolak w sposób spokojny, ze specyficznym humorem wprowadzał na w arkana sztuki rysowania, ołówkiem, kredką, tuszem, kredą itd. Dodatkowo nauczył nas rysunku na tablicy. Poznaliśmy sposoby cieniowania, wydobywania półcieni i refleksów świetlnych. Przydało mi się to do końca mojej pracy zawodowej. W szczególny sposób wpisały się w moją pamięć próby teatrzyku kukiełkowego. Kol. Rosolak prowadził go w Domu Harcerza. Ja też tam miałem zajęcia w kole przyrodniczym. Któregoś dnia poprosił mnie o pomoc w „podnucaniu” melodii młodym wykonawcom z LO do przygotowywanego przedstawienia o smoku wawelskim. Dzięki temu poznałem jego metody pracy z młodzieżą. Ci młodzi ludzie proponowali swoją własną interpretację wykonywanej roli. Niczego nie narzucał. Jeśli czegoś nie akceptował, to naprowadzał wykonawcę do poszukiwania w sobie możliwości interpretacyjnych. Młodzież go szanowała. Efekty tego współdziałania były wspaniałe. Przedstawienia cieszyły się ogromnym powodzeniem! Miałem okazję spotkać nie tak dawno uczestników – aktorów tych zajęć. Cieszę się, że mieliśmy okazję powspominać tego wspaniałego nauczyciela w taki serdeczny i pełen podziwu sposób. W 1959 roku odbywałem zajęcia z metodyki nauczania biologii w Krakowie. Zupełnie przypadkowo spotkałem kol. Rosolaka, który oprowadzał po tym szacownym mieście wycieczkę nauczycieli ze Związku Nauczycielstwa Polskiego Oddział w Międzyrzeczu. A był to rok jubileuszowy – 100. rocznica urodzin Stanisława Wyspiańskiego. Wieczorem oglądałem w Teatrze im. Juliusza Słowackiego „Wesele” St. Wyspiańskiego we wspaniałej obsadzie ze świetną scenografią i doskonałą ilustracją muzyczną. Po teatrze zdaniem mojego zacnego kolegi nie wypada od razu wracać do domu. A zwłaszcza w Krakowie! No to ruszyliśmy na ul. Floriańską w kierunku Starego Rynku, ożywionego jak zawsze przez młodzież akademicką i bardzo wielu turystów. Kolację zaproponował w knajpce w jednej z bocznych uliczek. Była to piwniczka. Tam poczęstowano nas przepysznymi flaczkami i uraczono smakowitą wódeczką. Dysputy o sztuce, aktorach, reżyserii i scenografii trwały prawie do rana. W kościele Franciszkanów ukazał nam cały kunszt Wyspiańskiego w komponowaniu i wykonaniu witraży. Tak kierował naszymi spostrzeżeniami, że sami odkrywaliśmy walory tych arcydzieł. A potem w muzeum oglądaliśmy dekoracje do jednej ze sztuk. Były to w całości dekoracje do „Bolesława Śmiałego”. Od tamtego czasu wiele razy miałem okazję być w Krakowie i bywam tam do dzisiaj. Za każdym razem w sukiennicach, przy Teatrze Słowackiego, w kościele Mariackim, u Franciszkanów pamięć przywołuje postać tego wspaniałego przewodnika. Mógłbym jeszcze o nim powspominać bardzo wiele, ale opisałem te dla mnie najważniejsze.
Tak sobie myślę, że kiedyś stawiano pytanie, czy nauczyciel to zawód czy powołanie. Myślę, że Alojzy Rosolak, mój zacny kolega był nauczycielem z powołania. Bo jakże inaczej wytłumaczyć takie zjawisko jak przekazywane przez jego wychowanków wspomnienia? Warto obraz takiego nauczyciela utrwalać i upowszechniać. Myślę, że wspomnienia jego słuchaczy ze Studium Nauczycielskiego w Zielonej Górze stanowią i długo stanowić będą źródło, które utrwali jego dokonania także od strony jego studentów. Na pewno jego postawa wobec młodzieży i kolegów zasługuje na trwałą pamięć.

Stary belfer – Tomasz Jasiński

[Zgłoś post do moderacji]

Komentarz dodany 11.03.2011 16:25:32 przez: j.pawlikowski z IP 79.191.231.130

Oto publikacja wspomnieniowa z gazety Powiatowa, w której zawarto wspomnienia na temat A. Rosolaka

[Zgłoś post do moderacji]

- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych