- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Moje GIMNAZJUM

Autor: Jan Oderfeld
Data dodania: 06.04.2012 10:39:43

Świadectwo dojrzałości
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Świadectwo dojrzałości

Kliknij aby powiekszyc zdjecie


( Z notatek autobiograficznych , odręcznych, Jana Oderfelda , pisanych w roku 2005 i przepisanych na komputerze przez córkę , Barbarę, w roku 2007)



Rozdział pierwszy

Moje dzieciństwo

Na początku mojej opowieści pragnę wspomnieć mój dom rodzinny, moich Rodziców , a także fabrykę papieru kolorowego, której współ właścicielem był mój Ojciec.
Na owe czasy była to dość nowoczesna fabryka zmechanizowana i napędzana przez maszynę parową. Często jako dziecko zwiedzałem tę fabrykę poznając złożone urządzenia i maszyny. Pragnę tutaj wyrazić moją wdzięczność Rodzicom za pracę, jaką włożyli w wychowanie mnie w dzieciństwie.
Moja opowieść nie będzie bardzo gładka, ponieważ niestety przez wiele lat nie prowadziłem pamiętników ani żadnych zapisków, więc mogę opowiedzieć tylko tyle, ile pamiętam.
Mój Ojciec skończył w roku 1890 jedyne gimnazjum w Częstochowie. Opisywać tego gimnazjum specjalnie nie warto, ponieważ było to gimnazjum, jakich było w owym czasie wiele na ziemiach pod zaborem rosyjskim. Jeśli ktoś jest zainteresowany powyższą tematyką to odsyłam go do powieści Żeromskiego pod tytułem „Syzyfowe prace”.
Po ukończeniu gimnazjum mój Ojciec postanowił kontynuować dalsze studia z zakresu chemii. Odpowiednie uczelnie były dostępne w Niemczech, który to kraj był w owym czasie chyba najwyżej zaawansowanym w rozwoju chemii w Europie. Ojciec mój wybrał uczelnię w miejscowości Karlsruhe, która leżała w dystrykcie niemieckim nazywanym Badenią. Nie potrafię porównać tej uczelni ze współczesnymi politechnikami czy tez uniwersytetami, było to może coś podobnego a może troszeczkę niżej. Z grubsza biorąc jednak była to szkoła kształcąca inżynierów na średnim poziomie. W owym czasie istniał również wyższy poziom kształcenia inżynierów tzw. inżynieria dyplomowana, jednakże uprzednio zawsze trzeba było zaliczyć wspomniany niższy poziom nauczania. Mój Ojciec ukończył uczelnię jako inżynier, jednakże chciał się kształcić dalej a w Niemczech nie było niczego, co mogłoby mu odpowiadać. Bardzo niedaleko Karlsruhe jest Szwajcaria a tam słynny uniwersytet w Bernie. Mój Ojciec zapisał się na ten uniwersytet i po kilku latach ukończył go z tytułem doktora. Aby uzyskać niezbędną praktykę powrócił znowu na teren Niemiec, gdzie rozpoczął tzw. studia podoktorskie. Może wspomnę kilka słów o tym, że
ci kandydaci, którzy chcieli zaprezentować swoje umiejętności zgłaszali się na okres półroczny do dużych i nowoczesnych fabryk. Mój Ojciec odbył taki staż w fabryce sody i aniliny. Praktyka stawiała dość korzystne warunki startu oferując przez pół roku fundusze, które wystarczały na niezłe przetrwanie a nadwyżkę można było spożytkować na prace nad jakimiś innowacjami lub wynalazkami. Jeśli pomysł był przydatny, dana fabryka kupowała go , a w przypadku niepowodzenia rezygnowało się bez pretensji z dalszej współpracy.
W następnych latach mój Ojciec pracował jeszcze w kilku różnych fabrykach w ówczesnej Europie, głównie w Niemczech, ale również w Anglii, po czym wrócił do Polski gdzie rozpoczął pracę w naszej rodzinnej fabryce. Tyle na temat mojego Ojca.
Jeśli chodzi o moją Mamę, to powiem tyle. W owych czasach kobiety wywodzące się ze środowisk inteligenckich otrzymały standardowe wykształcenie, które odpowiadało mniej więcej obecnej tzw. powszechnej maturze, tyle ,że z położeniem nacisku na znajomość języków. W tamtym przypadku był to rosyjski, zresztą jako ogólny język wykładowy, łacina i grecki. Moja Mama ukończyła szkołę, bardzo interesowała ją starożytna Grecja i antyczny Rzym, postarała się więc uzupełnić swoją wiedze na studiach prywatnych. Studia dotyczyły w szczególności mitologii greckiej i rzymskiej.

Moi Rodzice pobrali się w roku 1904 w Warszawie w kościele parafii ewangelicko-augsburskiej. To wesele musiało być chyba huczne z licznymi gośćmi, ponieważ Ojciec wynajął, jak mi mówił, cały Hotel Saski na kilka dni a może nawet tydzień. Następnie Rodzice ustalili, że zamieszkają w Częstochowie, gdzie Ojciec objął swój dział w fabryce rodzinnej, w którym jego wiedza i doświadczenie z zakresu chemii bardzo się przydawały. Ten dział zajmował się między innymi produkcją papieru kolorowego, prawdopodobnie w tamtym czasie była to jedyna fabryka tego typu w Polsce. Współwłaścicielami tej fabryki byli trzej bracia, mój Ojciec i dwóch braci. Jeden z nich w ogóle nie zajmował się fabryką, ponieważ był z zawodu adwokatem a jego dochody wystarczały mu do życia. Drugi z braci prowadził w fabryce dział graficzny a głównym szefem fabryki był mój Ojciec. Natomiast moja Matka skupiła się głównie na domu i na dzieciach. Ja nie byłe pierwszym dzieckiem. Pierwszy brat Jurek zmarł po roku. Nie potrafię powiedzieć dokładnie na co, mówiono, że przyczyną była choroba płuc, a w owych czasach jedynym lekarstwem zalecanym przez lekarzy przy tych schorzeniach było dobre powietrze. W roku 1908 ja się narodziłem, Rodzice oczywiście bardzo obawiali się o moje zdrowie, tak, że często wyjeżdżaliśmy z Rodzicami do Zakopanego, gdzie było tzw. dobre powietrze. Ponadto w owych czasach Częstochowa była bardzo blisko granicy niemieckiej , więc moi Rodzice często ze mną wyjeżdżali np. do Wrocławia, gdzie z wielką przyjemnością oglądałem ogród zoologiczny.
Warto może przypomnieć, że mój Ojciec poza praca zawodową prowadził również prace nie przynoszące dochodu, natomiast miały one znaczenie społeczne, np. miał wykład (nie pamiętam już dokładnie, w jakiej instytucji) o tzw. towaroznawstwie. Moja Matka taką pracę społeczną pełniła w naszej parafii ewangelickiej.
To właściwie tyle, ile chciałbym w tej chwili powiedzieć o moich Rodzicach.
Nie wiem, kiedy jako dziecko nauczyłem się czytać, po prostu nie pamiętam tego zbyt dobrze, ale dobrze pamiętam, że moja kochana Matka wprowadziła mnie w świat literatury i to nie tylko polskiej, ale i światowej, oczywiście tłumaczonej na język polski. Niezależnie od faktu, iż umiałem juz czytać moja Matka czytywała mi godzinami różne książki a ja to bardzo lubiłem. Oczywiście doborem odpowiedniej lektury dla takiego młodego
człowieczka jak ja, zajmowała się Matka. Tyle znowu mogę powiedzieć, jeśli chodzi o moją pierwszą znajomość literatury. Jeśli zaś chodzi o nauki ścisłe, to pamiętam , że
od dziecka byłem zafascynowany matematyką, raczej może nie matematyką, po prostu arytmetyką. Dziś zupełnie nie pamiętam, jakie były początki. Jednak jakoś mi zostało w pamięci, że kiedyś spytałem mojego Ojca, co to jest milion, on powiedział, że to bardzo duża liczba i to mi się wydawało bardzo ciekawe i niezmiernie tajemnicze.
Jeśli chodzi o moją dalszą naukę to mój Ojciec wziął na siebie ciężar wciągnięcia mnie w nauki chemii i fizyki. Wspomniałem już, że Ojciec prowadził takie wykłady-szkolenia, w związku z tym urządził sobie takie małe laboratorium, które ja jako młody chłopiec sześcioletni zwiedzałem i uczyłem się prostych zabiegów, na jakie taki mały chłopczyk mógł sobie pozwolić. Pamiętam, że mój Ojciec pokazywał mi kiedyś takie doświadczenia chemiczne, które polegały na tym, że po dodaniu jakiegoś odczynnika bezbarwnego do bezbarwnego płynu otrzymywało się kolor czerwony lub niebieski. Ja nie powiedziałem nic , ale robiło to na mnie wielkie wrażenie. Wspominam także pewne urządzenie takie jak pompa pneumatyczna, pamiętam np. jak Ojciec umieścił dzwoniący budzik pod kloszem, następnie usunął powietrze i budzika nie było słychać. Nie wiedziałem, dlaczego tak jest, ale zrobiło to na mnie wielkie wrażenie.
Rodzice poświecili mi bardzo wiele czasu i cierpliwości, może aż tyle, że gdy skończyłem 7 lat okazało się, że dali mi więcej niż mogła mi dać taka typowa szkoła, nazywana w owym czasie ( fryblówką???). Ja otrzymałem, właściwie to wstępne wykształcenie, bezpośrednio od moich Rodziców. Tak było mniej więcej do 7ego roku mojego życia. Wtedy jednak Rodzice uznali, że należy zaangażować fachową nauczycielkę, pamiętam ją dobrze, nazywała się Janina Wrede. W ciągu kilku miesięcy potrafiła w jakiś sposób uporządkować moją wiedzę juz nabytą dzięki moim Rodzicom, zapoznała mnie także z katechizmem Marcina Lutra.
Pamiętam , że nie trzeba było mnie przyuczać do języka niemieckiego, ponieważ znałem go już może nie bardzo dobrze, ale jednak trochę. Może to będzie interesujące opowiedzieć, w jaki sposób ja się tego języka nauczyłem, postaram się to wyjaśnić. Otóż w roku 1913 moja Mama zachorowała na płuca, leczyła się w Zakopanem. Po odbyciu kuracji zalecono jej żeby koniecznie zmieniła powietrze zakopiańskie na jakieś diametralnie różne niż w Zakopanem. Dlaczego tak zalecano w owym czasie nie wiem, ale taka była wtedy zasada w medycynie płuc. Wobec tego moja Mama wyjechała do Szwajcarii, ale ze mną, dlatego że było jej tęskno, bo przez długi czas jej leczenia byliśmy rozdzieleni. Było to w roku 1914, pojechaliśmy początkowo pociągiem, a następnie popłynęliśmy statkiem przez Jezioro Bodeńskie. Zatrzymaliśmy się w Szwajcarii, dokładnie dziś nie potrafię powiedzieć, gdzie moja Mama siebie i mnie ulokowała. Z kolei pamiętam, że było nam przez pewien czas bardzo dobrze, ale raczej krótko, dlatego iż wkrótce po naszym przyjeździe do Szwajcarii wybuchła pierwsza wojna światowa, dokładnie 1 sierpień 1914. Ze względu na rosyjski paszport mojej Mamy nie mogliśmy wracać w drodze przez Niemcy do Polski. Polska zresztą w owym czasie nie istniała na mapie. Z musu zostaliśmy więc w Bernie, nie pamiętam dokładnie ile, no ale w każdym razie wiele miesięcy. Potrwało to tak długo zanim w jakiś sposób mój Ojciec potrafił przezwyciężyć te wszystkie trudności polityczne zresztą i finansowe, dlatego że przekazywanie pieniędzy było wtedy zakazane. Na pewien czas musieliśmy zostać w Szwajcarii. Tak się złożyło, że wszystkie dzieci, z którymi się bawiłem, jak normalnie każde dziecko, mówiły tylko po niemiecku. Polskiego dziecka przez całe miesiące nie widziałem. Z konieczności musiałem obsłuchać się języka niemieckiego. Jakoś w ciągu paru miesięcy z tego obsłuchania i z pomocą mojej Matki nauczyłem się niemieckiego, no przynajmniej w zakresie takim jak może wystarczać dzieciom. No, więc tyle tego wyjaśnienia skąd wziął się język niemiecki u mnie.
Po tym wyjaśnieniu wracam do przerwanej historii mojego dzieciństwa.
Jest już rok 1915, jestem w Częstochowie, która jest pod okupacją niemiecką od z górą roku. Jak dla mnie jest to druga okupacja, pierwsza to oczywiście była rosyjska, która trwała z górą 100 lat. Aby pokazać, jakie były wtedy realia, w Częstochowie jest jedyne gimnazjum męskie, oczywiście już tym razem z językiem polskim. Jest to to samo gimnazjum, które kilkadziesiąt lat wcześniej kończył mój Ojciec i tam zrobił maturę. Wiele z tamtego czasu nie pamiętam, ponieważ tyleż lat upłynęło, ale pamiętam dobrze , że idę razem z moim Ojcem do tego gimnazjum. Ojciec powiedział, że zapisze mnie , oczywiście nie do pierwszej klasy, tylko do klasy wstępnej, no bo przecież mam tylko 7 lat i 3 miesiące a taki był zwyczaj, że dzieci w tym wieku się zapisuje do klasy wstępnej. Jednak sekretarz gimnazjum, po pobieżnym sprawdzeniu mojego przygotowania, powiedział: „ jak on pójdzie do wstępnej klasy to będzie się bardzo nudził a ponadto nie będzie miał przyjaciół, bo będą uważali, że się jakoś wywyższa, wobec tego najlepiej, żeby poszedł od razu do pierwszej klasy”. I tak się stało, zapisano mnie do pierwszej klasy. Moi Rodzice nie protestowali, były oczywiście pewne wątpliwości czy nie będę za wątły na pierwszą klasę, no, ale jakoś tak zostało. Rodzice ostatecznie byli zadowoleni a moja nauczycielka, o której wspomniałem wcześniej, była zachwycona. Na rozstanie podarowała mi encyklopedię o bardzo szczególnym tytule „Księga wiadomości pożytecznych” rok wydania 1899. Muszę powiedzieć, że do dzisiaj wracam z upodobaniem do tej książki, ponadto książka przypomina mi o tym
( książka zachowała się u mnie, jest w biblioteczce domowej), że są trzy osoby, które wprowadziły mnie na drogę normalnego kształcenia, to byli moi Rodzice i panna Janina Wrede.( przypisek z roku 2007: 18 sierpnia 2007, podarowałem tę książkę mojej córce Basi
na jej 70 te Urodziny)

Rozdział drugi

Moje gimnazjum
(lata 1916 – 1924)

Pod koniec roku 1915 wstąpiłem do gimnazjum, tego samego, które mój Ojciec ukończył kiedyś, jeszcze za czasów caratu rosyjskiego.
W roku 1914 po zajęciu Częstochowy przez Niemców powstała tam szkoła średnia, założona przez Płodowskiego a później dodano patrona: Sienkiewicza.
Wkrótce została przemieniona na polskie gimnazjum państwowe, typu zwanego wtedy: realne.
Główne przedmioty: polski, niemiecki, matematyka, tak zwana przyroda, historia itd.
Przeszedłem bez trudności. Ściślej mała grupka wyróżniających się (Kulej, Dawidowicz, Oderfeld (ja może lepszy w polskim i matematyce, oni w rysunkach i przyrodzie).
Przyjaciele trochę starsi: Ignacy Bochenek, Rudek Zenkert??? Ja trochę pomagam w nauce, oni w podstawach różnych sportów: rower, tenis, pływanie.
Przy sposobności: w tamtym czasie były wielkie różnice wieku. Na przykład w siódmej klasie : ja 15 lat, najstarszy po zwolnieniu z wojska 21 lat.
Tak więc każda klasa była kompletem bardzo niejednorodnym. Mimo to niewiele było wśród nas tarć, uprzedzeń, antypatii, wrogich grup religijnych. Z pamięci notuję, że były trzy grupy religijne: katolicy 70%, Żydzi 20%, ewangelicy 10%. Wszyscy braliśmy udział w uroczystych zebraniach pod Jasna Górą.
Pamiętam też wspólne wycieczki urządzane przez naszą szkołę, wśród nich letni pobyt w rejonie miejscowości Worochta i Woroniewka i góry Howerla.
Nasze gimnazjum było męskie. Jego odpowiednikiem było gimnazjum żeńskie Chrzanowskiej o profilu humanistycznym. Miałem tam dwie siostry cioteczne.
Stąd znajomości i wspólne imprezy. Przy okazji: młodzież miała do dyspozycji wspólnej tylko dwa kina a czasem wielką salę Straży Ogniowej, gdzie nieraz występowali artyści wysokiej klasy. Wszystkie te imprezy były poddane jakiejś kontroli, pod względem: wypada – nie wypada.
Teraz parę słów o naszych nauczycielach. Było ich przez osiem lat bardzo wielu, bo w czasie I Wojny i po niej, nie łatwo było o nauczyciela o wysokich kwalifikacjach.
Dyrektorem był Płodowski. …..Był to dobry administrator ale niczego nas nie uczył.
Natomiast w mojej wdzięcznej pamięci pozostała mi jego żona Halina Płodowska, nauczycielka polskiego.
Była nauczycielką o niezwykłych walorach i niezwykłym talencie nauczania. Nie krępowała się oficjalnym programem, ale uczyła po swojemu.
Jej programem była literatura polska na tle światowym a więc w związku na przykład z Molierem i Goethem. Oczywiście w tłumaczeniu.
Ucząc nas, kładła duży nacisk na walory i różnice polszczyzny literackiej i odmiennej – polszczyzny na co dzień.
Pozwalała sobie na własny sąd o literaturze. Oto przykład: Przerabialiśmy dzieło Orzeszkowej. Nasze programowe zachwyty dotyczące panny dworskiej która związała się z kimś niżej stojącym. My uczniowie zachwycający się programowo, a nasza nauczycielka mówi: a może ona kiedyś pożałuje. …………………………..
Był tez nauczyciel historii Adler, o wysokiej klasie ale mówiący słabo po polsku.
Matematyków było kilku. Zapamiętałem i szczególnie wysoko ceniłem Kozickiego: zadania domowe: wymyśl temat maturalny. Po maturze pożyczył mi poważny podręcznik matematyczny i zachęcił do przeczytania. Bardzo się to przydało na Politechnice.
Fizyka: Czechowski. Pierwszy, który zwrócił nam uwagę na różnice między zjawiskiem fizycznym, jego modelem uproszczonym i modelami doskonalszymi. Przykłady: ?????tarcie niezależne od pola powierzchni ; wirujący płyn – teoretyczny wir....z nieskończona prędkością graniczną, rzeczywisty wir ...z jądrem w postaci walca..????
Starannie przygotował nas do matury.
Nauczycielem, z którym ja miałem nieprzerwany kontakt przez 8 lat był ewangelicki pastor Ludwik Wojak. Dodatkowo był dla całej klasy wykładowcą języka niemieckiego.
Pamiętam tez nauczycieli nietypowych: Lewandowskiego – od gimnastyki i Makoszę – od śpiewu. Makoszy zawdzięczam, że nauczyłem się od niego czytania nut głosem i zapisu nutowego. To dało mi w życiu dużo przyjemności.
Dodatkowe zajęcia poza szkołą. Język francuski. Muzyka. Przede wszystkim lektura. Czytelnia nazywała się Wiedza..???
Niezwykła bibliotekarka Kosińska.
Czytałem kilka książek tygodniowo, bo ktoś nauczył mnie czytania po dwa wiersze. To mi zostało, ale tylko po polsku.
Sport. Było kilka prób: lekkoatletyka, wspinaczka górska ale nic z tego nie wyszło. Został tylko tenis, w którym byłem niezły przez wiele lat. W Częstochowie był wtedy tylko jeden kort z prawdziwego zdarzenia ale ja i moi koledzy korzystaliśmy z bezpłatnego kortu w jednym z parków; wystarczyło przynieść własna siatkę.
Rozrywki: w Częstochowie nie było wtedy ani teatru ani stałych koncertów. Ale były dwa kina, z bardzo złą aparaturą i akompaniamentem fortepianowym. Ale filmy zmieniały się co tydzień lub dwa.
My , młodzież szkolna mieliśmy prawo do oglądania tak zwanych filmów dozwolonych. Decydował o wyborze ksiądz kanonik Ciesielski. Filmów polskich było bardzo mało. Z zagranicznych zapamiętałem kilka wybitnych: na przykład : Chaplina: Gorączka złota. Lang: władczyni świata, Metropolis.
A z wielkich aktorów oczywiście tegoż Chaplina, z kobiet – Pola Negri ( Apolonia Chałubiec – Polka). i Niemka – Mia Mai. Przy okazji żartobliwy kom....let..??? autentycznych nazwisk aktorek: Mija Maj a Mija Carmi????????
Od czasu do czasu zdarzała się w Częstochowie jednorazowa wizyta kogoś znakomitego. Zapamiętałem dwie: Kazimiera Richter urządziła pokaz czytania po polsku. Było to naprawdę niezmiernie ciekawe. Usłyszeliśmy przykład recytacji Pana Tadeusza, i odkryliśmy głębokie pomysły i znaczenia.
Inna wizyta: Był to odczyt pod tytułem: Królestwo wielkich liczb. Popularyzator matematyki zaskoczył nas ogromem liczb związanych z atomami, gwiazdami, rozmiarem świata, czasem, możliwością przestawień prostych liczb i tak dalej.
A dodatkową ciekawostka było posłowie kontrolera naszej moralności, księdza Ciesielskiego: Sprawdziłem, że słowo nieskończoność, którego prelegent używał, nie narusza naszej wiary w Boga.

Kończąc ten fragment moich wspomnień z lat gimnazjalnych, wspomnę , że na te lata wypadły wielkie wydarzenia:
koniec I wojny światowej
niepodległość Polski
Bitwa Warszawska
Piłsudski – dobry i niedobry
śmierć Narutowicza

Każde z tych wydarzeń miało jakiś wpływ na kształtowanie się nas, młodzieży gimnazjalnej.


[Komentarze (0)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych