- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Wspomnienie Stanisława Pikora

Autor: Stanisław Pikor
Data dodania: 05.11.2011 21:51:37

Urodziłem się 04.08.1947 w Częstochowie „ na Jasnej Górze” czyli w dawnym szpitalu przy ul. Kordeckiego 2. Rodzice pochodzili z jednej wioski Mazury na Rzeszowszczyźnie. Po wojnie przyjechali do Częstochowy i wraz z nimi oraz czworgiem młodszego rodzeństwa mieszkałem do 1965 r. przy ul. Waszyngtona 7. Matka cały czas zajmowała się dziećmi, a ojciec pracował na stacji benzynowej przy ulicy, a w podwórku było wówczas ok. 30 garaży dla różnych samochodów prywatnych i państwowych. Chodziłem do szkoły podstawowej nr. 14 przy końcu ulicy Waszyngtona. Pamiętam, że niejednokrotnie sam powrót do domu ze szkoły z kolegami i odwiedzinami u nich trwał ok. 1,5 godz. Ochrzczony byłem w Katedrze, to był wówczas nasz kościół parafialny. Dopiero później powstała parafia św. Stanisława Kostki przy Kościele NMP w III Alei. Pamiętam wspaniałych proboszczów tej parafii księży: Panka i Kochanowskiego. I Komunię przyjąłem właśnie w tym kościele. Przygotowywał nas wówczas w szkole Ojciec Palotyn ks. Zawadzki. Byłem również dość długo ministrantem w tym kościele. Pamiętam również spotkania ministranckie, które odbywały się na Jasnej Górze. Często graliśmy tam w tenisa stołowego. Na Jasnej Górze mieszkała też / okna mieszkania wychodziły na Wały – I Stacja Krzyżowa/ koleżanka z klasy /również później z liceum/ Alicja Bielawska. W szkole podstawowej były różne zajęcia pozalekcyjne. Ja uczęszczałem na zajęcia nowego wówczas języka esperanto. Wraz z innymi m.in. ś. p. Staszkiem Mikke występowaliśmy na różnych akademiach i uroczystościach z deklamacjami w tym języku. Po ukończeniu tej szkoły podstawowej większość absolwentów przeszła do IV Liceum oczywiście do różnych klas. Ja trafiłem do klasy VII c. Wychowawczynią moją była prof. Irena Cyganowska. Uczyła nas języka łacińskiego. W innych klasach był język francuski. Wprawdzie p. Cyganowska dość często chorowała lecz nauczyła nas bardzo wiele. Język ten to nie tylko przydatny w biologii i medycynie, ale przede wszystkim zwłaszcza gramatyka przydała mi się do nauki innych języków jak również nauczyła logicznego myślenia, jakże ważnego w życiu. Języka polskiego uczyła mnie prof. Zofia Martusewicz. Była to naprawdę wspaniała nauczycielka. Przede wszystkim nauczyłem się dużo czytać. Ponieważ w domu nie miałem specjalnego księgozbioru /rodziców nie było na to stać/ korzystałem z bogatego księgozbioru klasowego kolegi Włodka Żywomirskiego. Pamiętam, że obowiązkowo co poniedziałek musieliśmy wówczas oglądać spektakle Teatru TV, które były nadawane na żywo i do tego na niedostępnych jak obecnie odbiornikach telewizyjnych. Jako że ja miałem umysł raczej ścisły, nie potrafiłem „lać wody” to i moje wypracowania były na 2- 3 strony w porównaniu z 8 – 9 stronicowymi. Więc zawsze otrzymywałem oceny dobre /ani bardzo dobre ani dostateczne/. Tak to już było całe 4 lata. Matematyki uczył nas prof. Stanisław Wieruszewski /Sum/ . I od tego czasu wszystko się zaczęło. Właśnie Jemu zawdzięczam całe moje ukierunkowanie zawodowe. Całe jego podejście indywidualne do każdego ucznia sprawiło iż w zasadzie w klasie nie było większych problemów z matematyką. No a jego nowatorska metoda pracy na lekcjach i inspiracje spowodowały iż wielu jego uczniów „wylądowało” na studiach matematycznych. Przede wszystkim miał osiągnięcia natychmiastowo wymierne – uczestnictwo i laury w Olimpiadach Matematycznych. Pamiętam rok wcześniej przed moim rocznikiem laureatami Olimpiady Matematycznej na szczeblu centralnym byli uczniowie Magiera i Pigoń. Zostali bez egzaminów wstępnych studentami matematyki w Uniwersytecie Warszawskim. Z mojej klasy ja i moi dwaj koledzy H. Kwapisz i K. Rusek dobrnęliśmy jedynie do szczebla regionalnego we Wrocławiu. Lekcje matematyki /i nie tylko/ odbywały się pamiętam na piętrze w ostatniej sali po lewej stronie po schodkach i w tej sali wisiała tablica absolwentów, którzy podjęli studia matematyczne. Z naszej klasy właśnie my we trzech studiowaliśmy matematykę: H. Kwapisz w Warszawie, a ja i K. Rusek na UJ w Krakowie. Wydaje mi się, że właśnie osobowość i ta specyficzna metoda nauczania prof. Wieruszewskiego ukierunkowała mnie na pracę jako matematyka i do tego z młodzieżą. Historii uczyła nas prof. Barbara Szropińska. Ona z kolei miała taki obyczaj, iż na każdej bez wyjątku lekcji była tzw. kartkówka z poprzedniej lekcji. Do dziś znam w zasadzie dobrze historię / w ujęciu takim syntetycznym / a zwłaszcza daty. Charakterystyczną cechą prof. Szropińskiej to zewnętrzna surowość i powaga, a na lekcjach paliła papierosy! / w lufce /. Fizyki uczyła nas prof. Dorota Nicpoń, chyba świeżo po studiach. Chemii natomiast już doświadczona prof. Helena Gałecka. Przedmioty te były przede wszystkim ciekawe ze względu na to, że ich lekcje odbywały się w bogato wyposażonych pracowniach no i oczywiście w nowatorski sposób prowadzone /może i nawet w kontekście dzisiejszym/. Języka rosyjskiego uczył nas prof. Czesław Każmierczyk. Był też młodym nauczycielem i chyba dość wstydliwym jak pamiętam. Charakterystyczna wysoka, szczupła postać chyba z tego powodu mówiło się, że połknął kija /niestety tak myśmy mówili/. Robiliśmy mu może niezbyt wesołe kawały. Na korytarzu właśnie tam na schodkach wisiała przed klasą gaśnica, no i oczywiście pewnego dnia przed jego lekcją ktoś tę gaśnicę uruchomił. Nie pamiętam jak to się skończyło. Natomiast jeśli chodzi o merytoryczne efekty jego nauczania to w zasadzie były bardzo dobre. Chociażby w moim przypadku. Język rosyjski opanowałem na tyle dobrze iż później na studiach wyjeżdżałem kilka razy na konferencje matematyczne do Kijowa i Moskwy i wygłaszałem referaty w tym języku nie mówiąc o możliwości dobrego porozumiewania się. A co ciekawe iż później w trakcie pracy w szkole przez jeden semestr potrafiłem zastępować na lekcjach rusycystę. Takie to były czasy. Z prof. Eugeniuszem Krajewskim –„Plastusiem” mieliśmy biologię, geografię i potem astronomię. Pamiętam częste z nim wyjazdy i wycieczki krajoznawcze. Osobny rozdział to przysposobienia obronne. Nieodżałowany prof. Kazimierz Ostrowski – „Pukała” był zarówno surowy jak i łagodny. Jego lekcje to prawdziwa szkoła życia. Przede wszystkim była na tyłach szkoły strzelnica, z której korzystaliśmy nieustannie. Przy mojej wadzie wzroku /jestem od IX klasy krótkowidzem/ pamiętam iż osiągałem przyzwoite wyniki w strzelaniu. Nie pamiętam, kto mnie uczył zajęć praktyczno-technicznych, ale pracownia, w której się odbywały – budynek wolnostojący przy murze od strony Alei –była świetnie wyposażona. Były to prawdziwe warsztaty: mechanika, ślusarstwo i elektryka. Wiele tam się nauczyłem. Mało pamiętam zajęć w-fu, chyba się tam nie realizowałem tak jak w przedmiotach ścisłych. Szkoda, że nie było np. zajęć z szachów jak obecnie w niektórych szkołach. Graliśmy za to i w szachy, a przede wszystkim w brydża tylko, że w prywatnych mieszkaniach kolegów, zwłaszcza kol. Henryka Kwapisza. Poza tym kwitło życie pozalekcyjne. Spotykaliśmy się na klasowych prywatkach zwłaszcza u kol. Magdy Pawelskiej na ul. Kopernika. Naprzeciwko jej domu mieszkał w tzw. Domu Profesorów nasz kolega klasowy Michał Jaźwiński obecnie profesor medycyny – światowy specjalista genetyki i starzenia organizmów. Mieszka i pracuje na Uniwersytecie w Nowym Orleanie w USA. Ja często zaglądałem do domu państwa Przesłańskich, jako że do mojej klasy uczęszczał syn prof. Przesłańskiego Staszek i miałem bojowe zadanie zdopingować go do nauki . Zaraz po maturze w 1965 r. rozjechaliśmy się do różnych ośrodków akademickich na studia: Kraków, Warszawa, Wrocław, Łódź, Lublin. Pamiętam, że jeszcze na studiach podczas powrotów na święta zwłaszcza często spotykaliśmy się, a potem praca, rodzina i inne obowiązki, zwłaszcza miejsce zamieszkania takie spotkania utrudniały. Ja po studiach przeszedłem etapy pracy zawodowej jak pod poniższym adresem : http://www.absolwenci.sieniu.czest.pl/index.php?show=graduate&which=2478
Obecnie jestem od 2003 r. na wcześniejszej emeryturze, częściowo pracowałem jeszcze do ubiegłego roku w szkole średniej . Całe 8 ostatnich lat uczestniczę w wychowaniu wnuków i czasami zaglądam do rodziny w Częstochowie. Przy okazji spotykamy się w gronie kolegów, najczęściej w okolicach 1 listopada. Oprócz tego często od roku spotykam się w gronie absolwentów matematyki UJ w Krakowie i tam właśnie ostatnio uświadomiłem sobie, że spośród 60 absolwentów kończących studia spotkaliśmy się w gronie około 30 osób, wiedząc o tym, że 15 osób już nie żyje, a mieszkając w akademiku przez 5 lat we trzech, zostałem tylko ja sam. Takie jest niestety życie. Wydaje się, że teraz kiedy niektórzy już na emeryturach mają więcej czasu to takie spotkania w węższym gronie będą możliwe. Myślę, że może po zbliżającym się zjeździe w 2012 r. Tylko jak dotrzeć do nieobecnych. Może warto rozpropagować termin zjazdu w prasie i innych mediach.

Częstochowa. 01.11.2011


[Komentarze (0)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych