- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Mój " sienkiewicz ".

Autor: Elżbieta Mikiewicz Grochal
Data dodania: 31.08.2011 13:42:48

Kliknij aby powiekszyc zdjecie


Elżbieta Mikiewicz Grochal
absolwentka Liceum Ogólnokształcącego
im. Henryka Sienkiewicza w Częstochowie

Mój „sienkiewicz”

Wspominając czasy „sienkiewicza” sięgam do okresu kilkanaście lat po II wojnie światowej, do chwil mojego dzieciństwa i młodości, wchodzenia w dorosły świat, który jeszcze nie do końca rozumiałam, zdobywania wiedzy i umiejętności, które wykorzystuje się dopiero w całej pełni wiele, wiele lat później.
Jakie to były czasy – o tym opowie historyk, socjolog i inny badacz epoki. Ja dziś spoglądam na to oczyma dziecka.
I co widzę...Małą, zakompleksioną dziewczynkę, która bała się wszystkiego „nowego”...Innej szkoły, której posępny budynek, długie, ciemne korytarze z posmarowanymi czymś czarnym podłogami (chyba mówiono na to „pyłochłon), nie nastrajały optymistycznie, nauczycieli, do których należało się zwracać per „profesorze”...I zadawała sobie życiowe pytania – czy to dla mnie, czy sobie poradzę, czy to nie za wysokie progi...Dziś, patrząc na odwagę, przebojowość, nierzadko butę młodych, brak szacunku dla wiedzy, czuję, że jestem z zupełnie innej epoki.
Co jeszcze pamiętam – tarcze. Kto dziś wie, że ich noszenie na rękawie wierzchniego i szkolnego ubrania było bezwzględnie wymagane. Tarcza liceum była czerwona, technika miały zieloną, a szkoły podstawowe granatową.
I jeszcze jedno – obowiązkowo musiała być przyszyta, a nie tam na jakąś agrafkę. Sprawdzano to często w drzwiach wejściowych szkoły. Wyobrażam sobie, jakie dziś podniesiono by larum za ten zamach na prywatność i wolność uczniowską. Wtedy to nikogo ani nie dziwiło, ani nie oburzało.
Szkoła budziła respekt, nie przesadzę chyba że i szacunek. Któż z dorosłych, pamiętających koszmar wojny, ośmieliłby się na kpiny z instytucji, która miała pomóc ich dzieciom wejść w lepszy świat?
Mam wspominać nauczycieli – przepraszam – Profesorów.
Wszyscy stanowili grono niezwykłych ludzi, trochę tajemniczych, bo nie wiedziało się nic o ich życiu osobistym, relacjach rodzinnych...Nie wiem, czy wtedy tak bardzo by nas to interesowało.
Nie zdawałam więc sobie sprawy, jak bardzo byli wykształceni, nierzadko za granicą (Sorbona prof. Maria Gądzio), jakie piękne karty zapisali w czasie wojny ( konspiracja, tajne nauczanie, aresztowania, obozy koncentracyjne np.Prof. Gądzio była więźniarką w Ravensbruck).
Nie zwróciłam uwagi na piękny zaśpiew kresowy Prof. .Antoniego Jankowskiego, który uczył nas biologii. Po latach, jako red.nacz. radia Fiat, robiłam z Nim wywiad. Opowiadał wtedy o aresztowaniach i wywózkch Polaków na Wschód, czego jako dziecko był swiadkiem.
O tym się wtedy nie mówiło, tym się nie chwalono, choć byłyby to najwspanialsze argumenty pedagogiczne.
Bo szkoła to nie budynek czy najbardziej posępne korytarze a ludzie...Indywidualności, którzy potrafią przekazać młodym pasje, wiedzę, nauczyć ukochania książek, szacunku dla wartości. A takie skarby wyniosłam z Liceum im. H. Sienkiewicza w Częstochowie. W procesie wychowawczym brali udział nawet ci, którzy nie byli do tego powołani (administracja szkolna, obsługa ...)A to już zrozumiałam i umiałam nazwać jako dorosły człowiek.
Wspominam więc nauczycieli – niektórych, którzy szczególnie zapadli mi w pamięć i serce.
Profesor Zygmunt Janikowski, polonista nie uczył mnie. Uczestniczyłam w Jego pogrzebie na cmentarzu św. Rocha. Czy przypuszczałam, że po wielu, wielu latach tuż obok pochowam moją Córkę?
Prof.Helena Gałecka – chemiczka, moja wychowawczyni, osoba maleńkiej postury, ale jakże skuteczna w egzekwowaniu dyscypliny i wiedzy. Kto spóźniony wpadł na lekcję do pracowni, musiał być mocny w chemii organicznej, z której został natychmiast odpytany. Metan, etan, propan, butan...Brr...Do dziś to pamiętam, na wszelki wypadek, gdybym się spóźniła na lekcję.
Prof. Stanisław Wieruszewski – niezwykły matematyk, który potrafił nauczyć chyba każdego. Miał pamięć, dziś powiedzielibyśmy, komputerową. Na tablicy kreślił figury geometryczne obydwiema rękami, mówił spokojnie, wydawałoby się nudno, ale jakoś to wchodziło do głowy. Do dziś pamiętam ogromne równania trygonometryczne, które potraktowane mądrymi wzorami, zwijały się, aby na końcu zostało np.- tg (alfa). Fantastyczne!
Po latach spotykałam Pana Profesora, przechodziłam wtedy na drugą stronę ulicy, aby powiedzieć –„ dzień dobry Panie Profesorze” i usłyszeć- „a, to ty Mika”.
Profesor Tadeusz Seifried – fizyk, niepozorny, kaleki mężczyzna, o którym się mówiło, że jest w pokoju nauczycielskim żywą encyklopedią. Nie bardzo wiem, jak ten pokój nauczycielski wyglądał, bo kto by się ośmielił wejść tam samowolnie. Nie umiałam i nie rozumiałam fizyki, choć z chemii i z matematyki miałam „czwórkę”, jakoś nie przemawiała do mojej wyobraźni i anielsko dobry Pan Profesor pewno o tym wiedział i tolerował mój nienagannie prowadzony zeszyt. Tylko na tyle było mnie stać.
Profesor Helena Hajewska – nauczycielka historii. Wysoka, szczupła, elegancka wchodziła do klasy i już od progu wiało historią. Jak Ona pięknie i zajmująco mówiła, jak potrafiła wciągnąć nas w swój tok myślenia, jak nauczyć myślenia historycznego...Z notatek robionych na lekcji (nie pamiętam podręcznika do tego przedmiotu) przygotowywałam się do egzaminu na uniwersytet. Muszę tu dodać, że ta „szkolna” historia, szczególnie współczesna, była uzupełniana w domu. To Ojciec tłumaczył mi pewne wtedy niejasne sprawy, to z domu wyniosłam wiedzę o Katyniu.
Profesor Stanisława Balcerowicz – mówiła biegle po francusku ale uczyła nas jęz. rosyjskiego, tak skutecznie, że do dziś nie sprawia mi problemu czytanie i pisanie w tym języku. Pamiętam, że była zawsze bardzo elegancka i miała nienaganny manicure. Już wtedy starsza Pani, nie miała najmniejszych trudności z uzyskaniem posłuchu i szacunku u młodych i często niesfornych uczniów, którzy nie byli przecież aniołami, ale i nie byli okrutni i wulgarni. Na końcu zostawiam Panią Profesor Marię Gądzio – wspaniałą romanistkę, przez którą o mało nie zrezygnowałam z tej szkoły.....Bo cóż miała myśleć wystraszona nastolatka, gdy już na pierwszej lekcji wchodzi do klasy Pani Profesor i pyta od progu po francusku – co to jest – lampa, okna, ławka, drzwi....
Mówi pięknym, melodyjnym językiem, ale zupełnie mi nieznanym.....Co za wysoki poziom w tej szkole!
Była to jednak metoda – po liceum mówiło się całkiem dobrze po francusku. Pani Profesor zawdzięczam też bakcyla francuszczyzny. Nie pamiętam podręcznika do francuskiego, ale były przecież w kioskach tzw. „Mozaiki” – dla początkujących i zaawansowanych, pojawiały się już w księgarniach kieszonkowe wydania pisarzy francuskich...była ochota i ambicja...Nie rozstałam się z tą pasją i na studiach, i potem. Zaowocowało to miłością do impresjonistów, do literatury, do piosenki francuskiej. Wzbogaciło mój świat.
Czytam moje notatki i myślę - ckliwe, trochę „wymodelowane”, sentymentalne...Pewno tak...To jest cecha takich odległych powrotów w czasie...I okazja, aby tym, którzy już nie są z nami, powiedzieć- DZIĘKUJĘ.


Elżbieta Mikiewicz Grochal

[Komentarze (0)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych