- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Wspomnienia szkolne

Autor: Pozichowski Ryszard ( spisał :A. Cieślak )
Data dodania: 04.08.2009 18:25:42

Do swojej szkoły Liceum im. H. Sienkiewicza w Częstochowie wracam wspomnieniami bardzo często. Być może wpływ na to ma mój wiek, może sentyment, ale tamten czas, tamte lata wyjątkowo utkwiły mi w pamięci, a wszystko dzięki mojej ukochanej szkole. Do dziś z dziewięcioma osobami z klasy mam kontakt, kilka osób już nie żyje. Ale tak naprawdę wszystko zaczęło się od zjazdu absolwentów szkoły w 2007 roku. Wtedy to zdecydowałem się uczestniczyć w nim i to był właśnie początek naszych spotkań z moim udziałem. Ilekroć odwiedzam Częstochowę staram się chociaż na moment albo zajrzeć do szkoły albo chociaż na nią popatrzeć.
Kochałem swoją szkołę zawsze. Teraz kocham ja bardziej niż wtedy. Uczyłem się w liceum w latach 1956 – 1960. Stanowiliśmy ciekawą i zróżnicowaną klasę. Lubiliśmy w szkole przebywać, po zakończonych zajęciach znaczna część klasy zostawała na dwie, trzy godziny. Rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy, czasem troszkę rozrabialiśmy. Nikt nas ze szkoły nie wyganiał, nikomu nie przeszkadzaliśmy i wobec tego czuliśmy się w niej jak w domu.
Często wracam myślami do moich nauczycieli, do koleżanki i kolegów z drugiej połowy lat pięćdziesiątych . Razem z moim bliskim kolegom nieżyjącym już Ryszardem Widerą grzaliśmy przez cztery lata jedną ławę szkolną. Na lekcjach historii wspólnie z nim pisaliśmy słowo w słowo z wykładu naszej wychowawczyni profesor Heleny Hajewskiej. Mój kolega siedział z prawej strony ja z lewej. I ja pisałem zawsze pierwszą sekwencję zdania Rysiek ją kończył. Ja zaczynałem następne zdanie, a on poprzednie w tym czasie dopisywał. Skutek był taki, że mieliśmy słowo w słowo zanotowany wykład. Tyle tylko, że to co ja napisałem to ja mogłem odczytać, to co napisał Rysiek – tylko on. Po szkole przychodziliśmy do domu, siadaliśmy obaj i przepisywaliśmy wiernie lekcję. W ciągu roku w ten sposób zapisaliśmy sześć zeszytów stukartkowych. Niestety po maturze prawdopodobnie ktoś z młodszych kolegów podprowadził nam te zeszyty, wiedząc, jaki ogrom wiedzy jest tam zawarty. Z tego co wiem ten szczególny patent był tylko nasz. Jak mi wiadomo, nikt wcześniej , ani po nas nie korzystał z niego. Ale trzeba przyznać, że podczas przygotowywania się do matury nasze notatki miały wartość bezcenną. Sposób ten próbowaliśmy stosować na lekcjach biologii u profesora Antoniego Jankowskiego, ale bez powodzenia. Profesor prowadził zajęcia zupełnie inaczej i o podobnym prowadzeniu notatek nie było mowy.
Nasza wychowawczynią była profesor Helena Hajewska – osoba wyjątkowo taktowna i miła. lubiła nas, choć odczuwało się u niej dystans do osób, które doszły z zewnątrz. Wyczuwało się , że jest wobec nas zdystansowana. Wydaje mi się, że początkowo większą sympatią darzyła tych wszystkich, którzy kontynuowali naukę po szkole podstawowej w budynku Liceum Sienkiewicza. Ale to wszystko wyrównało się w następnych latach. Do każdego swojego wychowanka podchodziła sprawiedliwie, w zależności od posiadanej wiedzy taką otrzymywał ocenę.
Dyrektorem w tamtym czasie był niezapomniany Kazimierz Sabok, starszy już pan, który prowadził szkołę od lat przedwojennych. Nas uczył języka rosyjskiego. Były to zajęcia do których odnosiliśmy się z dystansem. Język rosyjski jako język narzucony przez ówczesny system był językiem nie lubianym przez młodzież. Ale tak jak i w innych przedmiotach pobłażliwości nie było.
Wspaniałą miałem nauczycielkę od języka polskiego. Była to profesor Nadzieja Milton. To właśnie ona zadbała o moją poprawną polszczyznę. Przy tym wszystkim miała wspaniałe poczucie humoru. Kiedyś siedząc w pierwszej ławce, wpadłem na pomysł dziwnej zabawy, skręciłem bibułę, do niej przymocowałem nitkę, ze szpilki wygiąłem haczyk i zacząłem łowić coś w kałamarzu. Byłem tym tak zaaferowany, że nie spostrzegłem się, że pani profesor stoi nade mną. Kiedy zorientowałem się , że jestem obserwowany, powiedziała do mnie :
- Słuchaj uważaj trochę na lekcji, a teraz daj to mnie i ja się tym pobawię.
Oczywiście mogła mnie skarcić, ukarać, wezwać rodziców, a ona tymczasem zachowała się z poczuciem humoru.
Pana profesora Kazimierza Ostrowskiego od przysposobienia wojskowego przezywaliśmy „ PUKAŁA ”. Był to wspaniały człowiek, zaangażowany bez reszty w to co robi. Lubiliśmy zajęcia z nimi, to były dla nas pierwsze strzelania z kbks – u. Strzelnica znajdowała się wówczas na tyłach ogrodu szkolnego od strony ulicy Racławickiej. Sam ogród był zapuszczony, nic tam oprócz chwastów nie rosło. Profesor Ostrowski miał duszę artysty. Pamiętam jak wykonywaliśmy krzyże harcerskie z gipsu. Otóż wyjęty z gipsowej negatywowej formy krzyż harcerski był formą pozytywową i wymagał tylko pomalowania na stosowny kolor Tak właśnie powstawały krzyże harcerskie, które wiernie przypominały oryginał.
Pamiętam jak w roku 1966, kiedy nie byłem już uczniem liceum Sienkiewicza, profesor Ostrowski przygotowywał różne stroje historyczne, które były prezentowane na pochodzie historycznym z okazji tysiąclecia państwa polskiego. Ponadto w związku z tym, że patronem naszej szkoły jest Henryk Sienkiewicz, przygotowane zostały postacie z trylogii. Była też postać słonia z powieści „ W pustyni i w puszczy ”. Słoń był tak skonstruowany, że w środku siedziało kilku chłopców, był tam pojemnik z wodą. Nie wiem jak dalej to technicznie wymyślił profesor, ale jak słoń szedł, to poruszał trąbą i parskał wodą. Wrażenie było wielkie. Takich i podobnych pomysłów profesor Ostrowski miał wiele. Ciekawy jestem czy zachowały się jeszcze w szkole chociażby fragmenty jakiś skonstruowanych postaci. Na pewno jest dużo zdjęć, bo przeglądając kroniki szkolne napotkałem właśnie na te zdjęcia.
Dość szybko wspólny język z profesorem Ostrowskim znalazł nasz kolega Andrzej Wilk. Kiedyś zbliżał się termin zabawy tanecznej z okazji Sylwestra organizowanej dla rodziców przez Komitet Rodzicielski. Profesor Ostrowski miał przygotować oprawę plastyczną na tę zabawę. Zresztą w tej samej scenerii w następne dni odbywały się zabawy dla młodzieży. Andrzej Wilk mając uzdolnienia plastyczne, podsunął pomysł profesorowi. Najpierw na tablicy narysował swoją wizję dekoracji i po chwili pomysł został zaaprobowany. Wykonano scenerię starej piwnicy. Na sali gimnastycznej pozasłaniano drabinki, wymalowano okna piwniczne. Całość prezentowała się okazale. Jak wyżej wspomniałem po sylwestrze w sali tej bawiła się młodzież. Ale pamiętam, że gdy zbliżała się godzina 22.00 przychodził profesor Paszta i kategorycznie kończył szkolną zabawę.
Matematyki uczył postrach chyba całej Częstochowy, czyli profesor Kazimierz Polus. W klasie miał może kontakt „ matematyczny ” z trzema, czterema uczniami, czyli Łukaszem Banasiakiem, Basią Kanią i Ryśkiem Widerą. Ja na pierwszy okres otrzymałem dwójkę, czyli najniższą ocenę. Moja zatroskana mama wybrała się do szkoły do profesora Polusa, aby dowiedzieć się co dalej z moją matematyczna edukacją. Ja z drżącymi nogami stałem obok. Mama więc zapytała: - Panie profesorze , co mam robić , może synowi dać jakieś dodatkowe lekcje, albo korepetycje ? Profesor Polus odpowiedział tylko : - Niech pani weźmie pasa, przyrżnie w tyłek i niech on się za naukę weźmie, a nie korepetycje !”. Od tej pory zacząłem odrabiać lekcje z Ryśkiem Widerą, efekty przyszły dość szybko. Opanowałem matematykę na tyle, że przestałem się bać samego profesora i całkiem dobrze zdałem maturę z tego przedmiotu.
Ale profesor Polus zawsze nawiązywał szczególny kontakt z najlepszymi uczniami. Ci słabsi z matematyki byli tłem. Kiedyś, kiedy miałem same dwójki z matematyki profesor Polus tak powiedział do mnie : - Pozichowski napisz chociaż jedną klasówką na trójkę i ja ci ją postawię. Wobec tego poprosiliśmy profesora , aby udostępnił nam tzw. „ czarną księgę” ( był to podręcznik do matematyki, którego autorem był Jan Kozicki, który przed wojną uczył w naszej szkole ). Profesor pożyczył nam swoją książkę, ale po jej otwarciu odkryliśmy, że są tam przygotowane zestawy zadań na klasówkę. Zadania szybko odpisaliśmy i zwróciliśmy podręcznik profesorowi. Wieczorem w mieszkaniu Ryśka Widery, wspólnie z Edmundem Warzyszyńskim, Zdziśkiem Piltzem z i Andrzejem Wilkiem rozwiązaliśmy przygotowane zestawy zadań. Na drugi dzień zgodnie z naszymi oczekiwaniami profesor podyktował zadania rozwiązane dzień wcześniej przez nas. Klasówka była dwugodzinna, ale już po pierwszej godzinie oddałem swoją pracę. Profilaktycznie jednego zadania nie rozwiązałem, żeby nie wzbudzić u profesora podejrzeń. Gdy oddawałem pracę profesor jednak podejrzliwie popatrzył na mnie i zapytał : - Już oddajesz pracę ?. Czy na pewno wszystko rozwiązałeś ? Otrzymałem wtedy dobrą ocenę, ale i tak matematyki nigdy nie polubiłem, nie "czułem" jej, bo gdyby było inaczej poszedłbym zapewne na studia techniczne. Przestałem się tylko bać profesora Polusa i całkiem dobrze zdałem maturę z matematyki, choć nie wynikało to z "miłości" do tego przedmiotu.
Biologii uczył nas profesor Antoni Jankowski. Podkochiwały się w nim dziewczęta, bo był młodym i przystojnym mężczyzną. Były to głównie zajęcia teoretyczne, a sam profesor był lubiany przez wszystkich.
Chemii uczył nas następny postrach młodzieży czyli profesor Helena Gałecka. Ja specjalnie nie pałałem miłością do tego przedmiotu, ale ona w wyjątkowy sposób nauczyła mnie uczyć się chemii i ją rozumieć. Potem na studiach nie miałem z tym przedmiotem żadnych problemów, podobnie zresztą z biochemią.
Fizykę wykładał profesor Zygmunt Przesłański.. Bardzo lubiliśmy go, szanowany był przez wszystkich, zajęcia prowadził sumiennie i rzetelnie. Był człowiekiem z charakterem, niezwykle sprawiedliwy. Fizykę opanowałem dobrze, co było oczywiście wielką zasługą profesora.
Geografii uczył nas profesor Roman Paszta.. Pamiętam w pracowni na blatach były szyby, a pod nimi mapy. Profesor prowadził zajęcia dość monotonnie korzystając z napisanych kilka lat wcześniej konspektów. Ja siedziałem na końcu pracowni i któregoś dnia przyniosłem do szkoły metalową kulkę od łożyska. W trakcie lekcji zacząłem się nią bawić puszczając ją po szkle . Profesor to słyszał, przeszkadzał mu ten hałas, zaczął więc nas bacznie obserwować, w pewnym momencie nawet podszedł w moim kierunku, ale ja nakrywałem kulkę ręką i z miną niewiniątka siedziałem nieruchomo. Po chwili gdy wracał za biurko ja ponownie rozpoczynałem swoją zabawę. Na drugi dzień przyniosłem znacznie większą kulkę. Żeby z blatu biurka nie spadła , niżej położyłem gruby atlas geograficzny. Puściłem kulkę, ona podskoczyła uderzyła w szybę, nie roztłukła jej. Ale hałas był dość duży i wtedy profesor Paszta mnie namierzył. Podszedł do mnie i powiedział : - To ty się tutaj tłuczesz którąś lekcje z kolei.
Od tej pory z geografią miałem niekończące się kłopoty. Oczywiście na najbliższych lekcjach dostałem oceny niedostateczne. Na półrocze oczywiście dwójka, a następnie musiałem zdawać egzamin z całego materiału. Podobnie było w następnym roku. I wtedy podczas kolejnego już odpytywania mnie przez profesora w mojej obronie wystąpił szef naszej klasy czyli Rysiek Widera. Było to śmiałe wystąpienie, ale racja była po mojej stronie, bo ja tę geografię naprawdę umiałem. Profesor chyba zrozumiał, że wiecznie nie może mnie karać za puszczanie kulki i dał mi potem spokój.
Języka angielskiego w ósmej klasie uczyła nas profesor Ewa Prokop. Niestety pod koniec roku ciężko zachorowała i nie wróciła już do nas. Potem uczyła nas profesor Stanisława Baron, a następnie profesor Józef Wędrychowski. Częsta zmiana nauczycieli wykładowców spowodowała, że język ten opanowałem słabo.
A teraz o samej szkole i moich kolegach i koleżankach. W latach pięćdziesiątych Liceum im. H. Sienkiewicza uznawane było jako jedno z najlepszych liceów w kraju. Dlatego było wielkim zaszczytem było uczęszczać do niego. Pamiętam mój pierwszy dzień pobytu w szkole To był dość zabawny pierwszy września 1956 roku. Ja w szkole podstawowej ( Nr 18 ) chodziłem do klasy koedukacyjnej. W Liceum im. H. Sienkiewicza powstały klasy koedukacyjne, ale ci moi koledzy, którzy kończyli szkołę podstawową przy Sienkiewiczu chodzili tylko do klas męskich. I przyszedł wspomniany pierwszy września, ja wszedłem do klasy jakby nigdy nic, nie krępowała mnie obecność dziewcząt, natomiast ci po Sienkiewiczu zaglądali do klasy, nie wiedzieli czy wejść, czy nie wejść, onieśmieleni byli obecnością koleżanek. W sumie w naszej klasie był tylko jeden rząd dziewczynek, czyli jedna trzecia klasy. Potem jak już się wszyscy przyzwyczaili to broniliśmy naszych dziewcząt, strzegliśmy ich. A nasze koleżanki były w centrum zainteresowania starszych chłopców. Któregoś dnia nawet doszło do pojedynku na kije, które miały imitować szpady. Inspiracją do tych pojedynków była modna wśród niektórych kolegów "trylogia" Aleksandra Dumasa a zwłaszcza „Trzej muszkieterowie" ( mieliśmy wtedy po 14-15 lat i byliśmy zapewne bardziej dziecinni niż obecne pokolenie piętnastolatków ). I jak pamiętam taki właśnie pojedynek rozegrał w ogrodzie się na "dużej" przerwie ze starszymi kolegami i jak na muszkieterów przystało pewnie chodziło o nasze dziewczęta. Walka nieco się przedłużyła i walczący „ muszkieterowie ”spóźnili się na lekcję matematyki u profesora Polusa Ten popatrzył na ich czerwone twarze i zorientowawszy się o co chodzi i powiedział z politowaniem : - Też mi rycerze.
W tamtych czasach absolutnie nie wolno było uczniowi przebywać w kawiarni po godzinie 21.00. Ale właśnie jedna z naszych koleżanek z klasy została namierzona w kawiarni „ Teatralna ” właśnie po 21, ale co ciekawe przebywała tam wtedy razem z rodzicami. To że była pod właściwą opieką nic nie pomogło, na drugi dzień czekała ja przykra rozmowa z wychowawczynią. Wspominam tę przygodę „ teatralną ” nie bez przypadku bo to właśnie od tej koleżanki nauczyłem się pisać wypracowania. I proszę sobie wyobrazić. W roku 1960 zdawałem egzaminy do Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Była to jedyna uczelnia medyczna, gdzie obowiązywał egzamin wstępny z języka polskiego. Pamiętam doskonale temat mojej pracy pisemnej : "Jak kształtowały się poglądy Adama Mickiewicza na sprawy przyszłej Polski w jego twórczości". Inspiracją do jego rozwinięcia był "Konrad Wllenrod", "Pan Tadeusz" i trzecia część "Dziadów ". Moje wypracowanie zajęło dwanaście stron papieru kancelaryjnego. Mój kolega ze studiów z którym potem mieszkaliśmy w akademiku powiedział : „ Słuchaj ja nie mogłem wyjść z podziwu jak ty cały czas podchodzisz do egzaminatorów i dobierasz papier. Ja zdecydowałem się na wolny temat : „ Dlaczego wybrałem zawód lekarza ? ”. Napisałem wypracowanie na jedną stronę i to wszystko .Kolega oczywiście dostał się na studia, ale moje polonistyczne umiejętności zawdzięczałem właśnie mojej koleżance z klasy i profesor Nadziei Milton.
Kiedyś w szkole organizowana była zabawa szkolna przez harcerstwo. Mój kolega z klasy Leszek Sieczko był jednym z głównych organizatorów. Na zabawę przyprowadził sobie swoją sympatię z Liceum im. J. Słowackiego, w którym panowały specyficzne i surowe prawa. Dziewczęta uczęszczające do ósmej i dziewiątej klasy na zabawach bawiły się same. Profesorki tłumaczyły im, że mają jeszcze nie rozbudzane serduszka i jak przyjdą na zabawę do Liceum Sienkiewicza to chłopcy rozbudzą im te serduszka przedwcześnie. No wiec Leszek przyprowadził swoją dziewczynę, ale traf sprawił, że i mnie ona spodobała się Leszek był jednym z organizatorów tej zabawy więc wykorzystałem sytuację i bawiłem się z nia jakby nigdy nic. W konsekwencji po skończonej zabawie odprowadziłem ją do domu. Na drugi dzień w szkole spodziewałem się ze strony Leszka najgorszego. Ale on gdy tylko mnie zobaczył , powiedział : - Stary dziękuję ci bardzo że zająłeś się moją dziewczyną i odprowadziłeś ją do domu, bo sam widziałeś nie miałem kompletnie czasu na to.
Takich i podobnych historyjek i wspomnień można by przelać na papier dużo. Mam do tamtych czasów szczególny sentyment, choć był to czas przemian politycznych, dziwnych ustrojowych przeobrażeń. My wtedy młodzi ludzie nie rozumieliśmy tego, polityka była nam obca. Liczyła się szczera przyjaźń koleżeńska, ważna była szkoła i wszystko to co tam się działo. Liceum i pedagodzy tam uczący ukształtowali mnie i wychowali. Zawdzięczam im swoją edukację i tym kim byłem i jestem. To była wspaniała szkoła i wspaniali ludzie.

Wspomnienia spisał : Aleksander Cieślak


[Komentarze (1)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych