- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Wspomnienia – Powroźnik Marek i Tomżyński Andrzej

Autor: Cieślak Aleksander ( opracowanie )
Data dodania: 16.06.2007 09:56:34

Wspomnienia – Powroźnik Marek i Tomżyński Andrzej


Teraz po latach wydaje nam się , że uczęszczaliśmy do elitarnej szkoły, ale przede wszystkim do elitarnej klasy. Byliśmy klasą spokojną, wzorową, nikt z nami nie miał najmniejszych problemów. Część z nas kończyło szkołę podstawową w tym samym budynku, była to więc dla nas nijako wspólna kontynuacja nauki dalej. Większość uczących w szkole podstawowej nauczała nas i teraz. Drugą część klasy stanowili uczniowie wywodzący się ze Szkoły Podstawowej Nr 14.. leżącej w końcu pól kilometra od „ Sienkiewicza ”, zatem znaliśmy się praktycznie wszyscy od dawna. Ale to co najważniejsze procesie edukacji to fakt, że wchłanialiśmy wiedzę na każdy możliwy sposób. Nie trzeba było nas zbytnio namawiać. Uczący profesorowie chyba to wyczuli, bo starali się nas i zaciekawić i zainteresować. W pełni im się to udało.
Naszą wychowawczynią była profesor Barbara Szropińska, mawialiśmy na nią „ Szopa ” Znakomicie wykładała nam historię. Można powiedzieć, że całą wiedzą historyczną miała właściwie w „ palcu” . Historię mieliśmy na pierwszej lekcji, toteż wychowawczyni szybko wprowadziła zwyczaj, że na klasówkę musieliśmy przychodzić godzinę wcześnie i w ten sposób mieliśmy dużo więcej czasu na pisanie pracy. Wkrótce praktyki te stały się rzeczą naturalną i wiadomo było, że bez żadnego zapowiadania każda klasówka rozpoczynała się na tzw. lekcji zerowej. Trzeba też przyznać, że profesor Szropińska potrafiła nas historią zainteresować. Gdy pytała to zawsze oczekiwała z naszej strony właściwiej wiedzy popartej intelektem. Często stawiała dość ciekawe pytania, czasem trudne. Liczyło się więc przygotowanie do zajęć. Tak się złożyło, że podczas naszej szkolnej kadencji nasza wychowawczyni zmarła. Na ówczesnej sali gimnastycznej ( obecnie teatralnej ) wystawiono katafalk z trumną. Przez cały czas wystawione były warty honorowe , które zmieniały się co pól godziny. . Potem odbył się pogrzeb , kondukt żałobny wraz z trumną udał się na cmentarz Kule.
Kolejna niezwykła postać wśród uczących nas profesorów to profesor Milton Nadzieja. Była to wspaniała i niezwykła polonistka, zawsze powtarzała, że warto czytać. Wśród uczniów dosłownie rozpaliła pęd do czytania. Czytali więc wszyscy, czasem sugerowała nam różne tytuły, nie tylko lektur, ale i nowości, które pojawiały się na rynku czytelniczym. A my czytaliśmy i nie mogliśmy się doczekać lekcji, aby o tych książkach podyskutować. Dyskusje były czasem „ gorące” i pełne ekspresji, ale profesor Milton była zawis ostoją pewnych granic sporów. Była wielkim i niezaprzeczalnym autorytetem. Uczniowie oczekiwali na lekcje, wiedzieli, że będą ciekawe, że ich głos na lekcji i w dyskusji będzie wysłuchany i doceniony. Każda uwaga była ważna, profesor Milton czuwała, aby rozbudzona pasja czytania nie zanikła, często dodawała nowych bodźców, umiejętnie podpowiadała co ciekawego można jeszcze przeczytać. Każda wypowiedź była poprawiana stylistycznie, wszystko to dało umiejętność szybkiego , niestandardowego i czystego używania języka polskiego . Niemożliwe wręcz było , aby komukolwiek zdarzyło się rozpocząć zdanie od : „ A więc…”
Wspaniały matematykiem był profesor Wieruszewski Stanisław Podczas lekcji, kiedy tłumaczył nam zawiłości matematyczne. w klasie panowała cisza, można było usłyszeć przelatująca muchę. Przezywaliśmy go „ Sum ”. Był znakomitym fachowcem, świetnym matematykiem, miał niezwykły dar tłumaczenia. Każda lekcja była od początku do końca zrozumiana. Swoją wiedzą imponował wszystkim. Był najwyższym dla uczniów autorytetem, jego zdanie kończyło dyskusje. Wynik , który napisał na tablicy był ostateczny i niepodważalny. Czasem z przekorą cytował nam dzieła Lenina. Słuchaliśmy tego uważnie, dopiero potem zorientowaliśmy się , że profesor po prostu z tego kpi. W klasie mieliśmy znakomitego kolegę - matematyka Rysia Pigonia. , który w roku szkolnym 1962 / 63 był finalista Ogólnopolskiej Olimpiady Matematycznej. Kiedy profesor rozwiązywał zadanie nasz kolega już dawno wynik miał w głowie. Profesor Wieruszewski oczywiście doskonale orientował się , że dla Pigonia nie ma barier rozwiązywalności zadań. Jednak kiedyś na lekcji lekko poirytowany napisał pierwiastek prawie na całą długość tablicy i oświadczył : Pigoń policz to !! I co ? Dla Pigonia nie było rzeczy niemożliwych. Oczywiście rozwiązał tę kwestie wprawiając w zdumienie samego profesora Wieruszewskiego.
Fizyki nauczała nas profesor Dorota Nicpoń. Była wówczas początkującą nauczycielką, budującą swój autorytet wśród uczniów. Wiedzieliśmy, że pracę z nami podjęła tuz po skończeniu studiów. Profesor obawiając się , albo naszych figli, albo być może sądziła, że nie doceniamy jej wiedzy , zwykła mawiać do nas w ten mniej więcej sposób : „ Proszę zadawajcie mi różne pytanie, proszę sprawdźcie moją wiedzę ?” Wobec tego, że lekcje były prowadzone przejrzyście, wiedząc , że jednak o naszej wiedzy decydują umiejętności nauczyciela, nie sprawdzaliśmy wiedzy profesor, nie było takiej potrzeby. W końcu mieliśmy w klasie swojego Pigonia, który każdy błąd natychmiast by wyłapał.
Biologii nauczał nas niezwykle sympatyczny , młody nauczyciel Antoni Jankowski. Szybko zorientowaliśmy, że miał nieprawdopodobnie wręcz fenomenalną pamięć. Potrafił przeczytać fragment z podręcznika i za chwilę prawie dosłownie zacytować. Do naszej klasy chodził nasz kolega imiennik profesora Jankowskiego Antoni Mariański. Gdy zdaliśmy już egzamin maturalny, w rozmowie prywatnej przed szkołą, nasz kolega zapytał prof. Jankowskiego : „ Panie profesorze, czy wie Pan Profesor ilu w szkole było najważniejszych osób noszących imię Antoni ?” Profesor zaskoczony nie bardzo wiedział co odpowiedzieć. Na to Antek Mariański : „ Pan profesor i ja ! ”. Mariański Antoni , jak i nasz inny kolega Andrzej Aniołek, należeli do najbardziej niespokojnych uczniów naszej klasy, którzy przy każdej nadarzającej się okazji robili różne figle profesorom. Gdy tylko jakaś tego typu historia miała miejsce w klasie lub szkole profesorowie od razu podejrzliwie spoglądali na Aniołka i Mariańskiego. Bywały czasem takie tygodnie, gdzie mamy tych kolegów wzywane były do szkoły trzy razy.
Chemii uczyła nas profesor Maria Grzywnowicz. Była nauczycielem niezwykle wymagającym. Zajęcia prowadziła statecznie, spokojnie. U niej chemię trzeba było naprawdę umieć. Ale to co nam najbardziej imponowało, to było jej niezwykłe sprawiedliwe ocenianie. Chemii uczyła bardzo dobrze. Kiedy w ostatniej klasie poszliśmy w kilku zapisać się na kursy przygotowawcze na Politechnikę Częstochowską., wykładowca tej uczelni zapytał nas z jakiej szkoły jesteśmy i kto nas chemii uczył. Kiedy usłyszał , że jesteśmy z „ Sienkiewicza ” i nazwisko profesor Grzywnowicz oświadczył nam : - Ależ to jest bez sensu. Kursy niczego więcej was nie nauczą. Wy wszystko umiecie, a nazwisko waszej profesorki jest największą gwarancją. Wtedy jeszcze do końca nie rozumieliśmy, że w Częstochowie na uczelni orientowano się jaka szkoła, jak przygotowuje do studiów. Dopiero pobyt na studiach otworzyły nam oczy. Chemię , matematykę i fizykę mieliśmy opanowane wręcz perfekcyjnie. Nabyta wiedza w szkole średniej , pozwalała nam kontynuować wiedze z danego przedmiotu z niezwykłą łatwością. Wszystko przecież znaliśmy .
Język łaciński mieliśmy z profesor Ireną Cyganowską . Gdy wchodziła na lekcje , klasa wstawała i wymawiała sakramentalne : „ Salve magistra nostra ” ( witaj, nasz nauczycielu ). Szybko zorientowaliśmy się , że chłopcy maja u niej „ oko”. Na dziewczęta mawiała : „ capra domestica ” ( koza domowa), chłopcy natomiast byli żołnierzami. Wiedzieliśmy doskonale, że pomimo staranniejszego przygotowania do zajęć naszych koleżanek, nasze oceny i tak będą oczko wyżej. Zastanawialiśmy się też dlaczego na każdej niemalże lekcji ostrzegała nas przed nieumyślnym używaniem lekarstw. Miała chyba uraz do niech. Namawiała nas właściwie , aby zrezygnować z przyjmowania lekarstw, a jeżeli już to tylko w skrajnych, niezbędnych przypadkach.
W tym czasie szkoła miała kłopoty kadrowe z doborem lektorów języków zachodnich. Przyczyna była prosta, nie było ich za wielu. Dlatego uczyliśmy się języka łacińskiego i rosyjskiego, zamiast przykładowo angielskiego czy niemieckiego. Profesor Stanisław Balcewicz nauczała nas właśnie języka wschodniego sąsiada. Zajęcia prowadziła po cichutku. My specjalnie nie przykładaliśmy się do tego przedmiotu, wiadomo było, że język ten nie cieszył się w tamtych czasach ani popularnością , ani autorytetem. Przy okazji co warto podkreślić, profesor Balcewicz uczyła nas zasad zachowania się i wychowania. Na każdym kroku zwracała nam uwagę na wszelkiego rodzaju nieprawidłowości w zachowaniu, które nam uczniom zdarzały się wyjątkowo często. Dbała o każdy szczegół. Wtedy jej uwagi przyjmowaliśmy jak uczniowie, nie przykładając żadnej uwagi. Potem po latach zasady te stały się czymś ważnym dla nas. Na profesor Balcewicz mówiliśmy , jakże by inaczej, zresztą typowo po rosyjsku : „ babuszka”.
Interesującym nauczycielem był Bohdan Puczyński. Znakomity szachista. Słynął on z dość dużego i grubego nosa. Był na jego punkcie wyczulony. Gdy pytał ucznia, ten uprzedzony wcześniej przez starszych kolegów wiedział, że nie wolno patrzeć w twarz profesorowi, a już broń Boże na nos. Jak tylko oczy ucznia spoczęły na nosie profesora ten natychmiast wygłaszał sakramentalne zdanie : Dlaczego tak patrzysz na mój nos, to nie telewizor ! I z reguły odpowiedź kończyła się ocena niedostateczną. Dlatego unikaliśmy spojrzenia w twarz profesora jak ognia. Należało spuścić głowę nisko i patrzeć na podłogę - to był pierwszy warunek uniknięcia oceny niedostatecznej…no i oczywiście drugim warunkiem lepszej oceny była wiedza.
Wychowania fizycznego uczył nas profesor Aleksander Szyda. Nazywaliśmy go „ szpilorem”, bo zawsze pokazywał nam jak prawidłowo uderza się nogą piłkę. Tłumaczył nam , że piłkę można uderzać na wiele sposobów, natomiast nie powinni się robić tego z Czubaka buta , czyli tzw. „ szpilora ”. Lekcje wychowania fizycznego były wśród nas bardzo popularne. Chyba większość chłopców w tym wieku lubi pograć w piłkę, stad na te lekcje nie mogliśmy się doczekać. Lubiliśmy grać w siatkówkę , koszykówkę i piłkę nożną. Nie było wśród nas nikogo, kto by tych zajęć unikał.
Młodą i bardzo dla nas atrakcyjną profesorką była Irmina Majzner. Zadbana, atrakcyjna, młoda. Gdy przychodziła na zebranie rodziców, ci brali ją najczęściej za uczennicę z klasy. Nasz kolega Marek Moczarski narozrabiał kiedyś i w efekcie został wezwany do szkoły jego ojciec. Oczywiście w domu syn uprzedził go, nic złego nie zrobił i że wezwanie do szkoły rodzica to jedno wielkie ż nieporozumienie i że jest to najprawdopodobniej pomyłka. Pan Moczarski zdenerwowany pod drzwiami pokoju nauczycielskiego natknął się przypadkowo na profesor Majzner i zapytał : „ Słuchaj dziewczynko, nie wiesz przypadkiem , gdzie jest ta wariatka Majzner ? . Ależ to jestem ja !!!. Pan Moczarski w osłupieniu nie mógł wydobyć głosu. Jaki był efekt spotkania syna po powrocie do domu, chyba wszystkim wiadomo
Wiedzy o Świecie Współczesnym nauczał nas profesor Mikołaj Frączyk. Był to cichutki, spokojny pan, który dość często przychodził na lekcje ze skrzypcami. Przedmiot i gra na skrzypcach chyba nie bardzo pasują do siebie, ale profesor starał się pogodzić grę na skrzypcach ze stosunkiem naszym do tego przedmiotu. Stąd wspominamy go z sympatią i kojarzymy go głównie właśnie ze skrzypcami.

Profesorem uczącym chemii był Ezechiel Hybsz. Starał się nam wpajać zasady reakcji chemicznych, często demonstrując różnego rodzaju doświadczenia. Gdy do wody dodawał jakiś związek chemiczny, w efekcie klasa powinna poczuć jakąś woń nowego powstającego związku. Ale najczęściej pomimo naszych największych starań – nie czuliśmy nic. Profesor chyba też, ale , żeby nie było wpadki mawiał do nas : Klasa powinna czuć ten zapach, ja dzisiaj mam akurat katar , wobec tego zdaje się na wasze nosy.
W ten sposób zachowywał twarz, a my i tak wiedzieliśmy, że powstały związek zamiast wonny jest dziwnie bezzapachowy.
Prace ręczne mieliśmy z profesorem Zygmuntem Kempą. Zajęcia odbywały się w nieistniejącej już przybudówce od strony III Alei. Były tam stoły z poskręcanymi imadłami. Wykonywaliśmy młotki i różne najprostsze czynności. Były to pożyteczne zajęcia, na których uczyliśmy się drobnego majsterkowania. A dla profesora Kempy zawsze mieliśmy szacunek, bo wiedzieliśmy, że to właśnie on jest autorem srebrnego ołtarza w częstochowskiej katedrze.

Wielką i niezapomnianą indywidualnością wśród naszych nauczycieli był profesor Kazimierz Ostrowski. Miał wybitne, wręcz nadzwyczajne zdolności plastyczne, reżyserskie i teatralne. Słynął z przygotowywanych scen i rekwizytów pierwszomajowych pochodów i capstrzyków. Jak w pochodzie pierwszomajowym przechodziło pod trybuna honorową nasze liceum cała Częstochowa podziwiała barwność i niepowtarzalność przebranych kolegów i koleżanek Wcześniej miesiącami wraz z nami przygotowywał stroje, znał tajniki każdej epoki, tworzył barwne kostiumy wojskowe od czasów Piastów, aż po stroje z Księstwa Warszawskiego . Wykonana przez niego kolubryna potrafiła w najprawdziwszy sposób wystrzelić. A to była już wielka sztuka w tamtym czasie. Wykonany przez niego smok wawelski podczas przemarszu alejami zionął prawdziwym ogniem. Potrafił swoim talentem zarazić młodzież.
Ciekawe były z nim lekcje przysposobienia obronnego. Często jak coś chciał zademonstrować , wchodził na ławkę, nie krepując się. W ten sposób był lepiej widoczny, a każdy widział z każdego miejsca w kasie to co powinien. Na uczniów , którzy czasem przeszkadzali mu na lekcjach miał znakomity sposób. Gdy tylko zorientował się , kto najbardziej burzy porządek lekcji, natychmiast brał kredę do reki i w ciągu minuty czasu rysował na tablicy karykaturę tego ucznia. Robił to znakomicie, potrafił wychwycić najbardziej jaskrawe cechy charakteru, a przy tym trochę ośmieszał ucznia. Ten widząc swoją podobiznę w krzywym zwierciadle natychmiast uciszał się i siedział jak mysz pod miotłą.
Dzięki profesorowi Ostrowskiemu powstała przy szkole strzelnica. Był wielkim pasjonatem wszelkich inicjatyw. Jak się za coś brał to wychodziła z tego Wielka Rzecz. Właśnie dzięki niemu powstała strzelnica, a kilka lat później to był inspiratorem i głównym wykonawcą Szkolnego Muzeum.
I na koniec kilka słów o naszym geografie, czyli o profesorze Romanie Paszcie. Nazywany był przez uczniów „ Grzesiu ”. mieszkał przy ulicy Różanej ( obecnie Kubiny ) i zazwyczaj do domu wracał III Aleją w kierunku Parku 3 Maja. My wcześniej na lekcji zabieraliśmy z jego pracowni z tekturowych kartonów przechowywane przez niego różnorodne kamienie. Zazwyczaj kilka z nich wykradaliśmy, po czym nasz kolega Andrzej Miller układał na chodniku w III Alei. Gdy profesor ruszał do domu, szedł wolno i dość uważnie rozglądał się i obserwował trotuar. Gdy tylko dostrzegł na nim ułożony przez nas kamyk natychmiast schylał się po niego i wkładał do teczki. Następnego dnia wrzucał do kartonu wyzbierane dnia poprzedniego kamyszki, mając głębokie przeświadczenie, że jego kolekcja ciągle się powiększa. Nigdy się chyba tak naprawdę nie zorientował, że zbiera zawsze te same kamienie.


[Komentarze (0)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych