- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Absolwent Sienkiewicza
Rocznik 1944

Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Imię:Zbigniew
Drugię imię:
Nazwisko:Ptasiński
Klasa:brak danych
Wychowawca:brak danych
Data ur.:6 stycznia 1922 r.
Miejsce ur.:Milowice
Dawny adres:brak danych
Kontakt:tel : 782 642 925

zbigniew.ptasinski@gmail.com
Opis:Wpisany na listę absolwentów. Ukończył tajne komplety.
Żródło :
" Polentumstr'a'ger " - Zbigniew Grządzielski i Jan Pietrzykowski.
W dokumentacji szkolnej z roku 1938 jest uczniem klasy IV a, profesora Konstantego Karwana.

Ptasiński Zbigniew, żołnierz AK, inżynier. Ur. 6 I 1922 w Milowicach. Syn Stanisława i Olgi z domu Bachting. Uczęszczał do Gimnazjum im. H. Sienkiewicza, wychowawcą był Konstanty Karwan. Latem 1939 r. przebywał na obozie przysposobienia obronnego w Sulejowie. W czasie wojny uczył się na tajnych kompletach Absolwent szkoły z kwietnia 1944 r.
W czasie okupacji dwukrotnie wywożony na przymusowe do Niemiec ( Salzpriper i Hamburga ). W latach 1944 – 45 uczestnik walk z okupantem w oddziale partyzanckim AK oraz Drugiej Armii Wojska Polskiego. W 1951 ukończył Wydział Elektryczny Politechniki Śląskiej.Długoletni pracownik energetyki na stanowiskach : kierownik biura obliczeń silników elektrycznych w Zakładzie Napraw w Gliwicach, kierownik ruchu w Elektrowni Jaworzno I, główny inżynier i dyrektor Elektrowni Jaworzno II i dyrektor szkoły przyzakładowej, dyrektor bazy elektrowni Jaworzno III. Odznaczony Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Medalem XX- lecia PRL, Srebrną Odznaką Zasłużonego w rozwoju Województwa Katowickiego, Krzyżem Partyzanckim oraz Krzyżem Armii Krajowej.
Na emeryturę przeszedł w 1988 r.

„Łoś” Zbigniew Ptasiński
Inteligentny, odważny, koleżeński, zawsze można było liczyć na „Łosia” zarówno w walce jak i trudnym partyzanckim żywocie. Zbigniew Ptasiński kpr. „Łoś urodził się w dniu 6 stycznia 1922r. w Milowicach jako syn Stanisława i Olgi z domu Bachtig. Do 1939 roku ukończył I klasę licealną na kierunku matematyczno-fizycznym Gimnazjum i Liceum im. Henryka Sienkiewicza w Częstochowie.
Lato 1939r. było wyjątkowo ciepłe i słoneczne. Cały miesiąc wakacji tego lata spędził na obozie Przysposobienia Wojskowego w Sulejowie nad Pilicą. Były to dla niego chwile beztroskie, choć w Polsce spodziewano się zbrojnego napadu Niemców na nasz kraj. Częstochowy broniła 7 Dywizja Piechoty (25 pp,27 pp i 74 pp) Ojciec Zbigniewa - oficer rezerwy został zmobilizowany i wcielony do 27 pp. Walczył jako dowódca kompanii nad niemiecką granicą w okolicach miejscowości Krzepice. Na tym odcinku Polacy stawali twardy opór, a pod Mokrą niemieckie zagony pancerne ponosiły duże straty. 7 Dywizja (w 7 Dywizji Piechoty AK od połowy lipca 1944r. będzie służył Zbigniew Ptasiński) zepchnięta została na wschód od Częstochowy w okolice Złotego Potoku i otoczona przez przeważające siły niemieckie. Nielicznym kompaniom udało się wyjść w okrążenia, w tym kompanii jego ojca. Wycofujące się kompanie zostały potem ostrzelane przez silne oddziały dywersantów niemieckich. Ojciec Zbigniewa został ciężko ranny. Umarł niebawem w szpitalu w mieście Końskie i tam go pochowano na miejskim cmentarzu. W czasie niemieckiej okupacji Zbigniew Ptasiński był dwukrotnie wywożony na roboty przymusowe do Niemiec. Raz w czerwcu 1940r do Salzgiter, skąd uciekł w lipcu 1940r. i wrócił do Częstochowy, oraz po raz drugi w kwietniu 1941 r. do Hamburga (pracował w fabryce Krupa, gdzie produkowano wały korbowe do czołgów i samolotów), ucieka stamtąd w listopadzie 1943r. i powraca do Częstochowy. Przypadkowo spotkał w Częstochowie Tadka Jędrzejczyka Zawieruchę” urlopowanego w Obwodowym Oddziale Partyzanckim AK komendanta „Marcina”. Zbigniew razem z Tadkiem chodził do gimnazjum im H. Sienkiewicza w Częstochowie, ukończyli pierwszą klasę liceum typ matematyczno-fizyczny i razem w 1939 roku odbyli szkolenie wojskowe w Sulejowie. Zbyszek dowiedział się od Tadka, iż on przygotowuje się do matury na tajnych kompletach. Nauka na tajnych kompletach była płatna - około 150 zł miesięcznie. Zbyszek próbował zapisać się na ten komplet, ale odmówiono mu wpisu z uwagi na kończące się już przygotowania do matury. Pozwolono mu jednak zdawać maturę jako eksterniście. Razem w Tadkiem, w jego mieszkaniu intensywnie przygotowywali się do maturalnych egzaminów i obaj zdali maturę z dobrymi wynikami, gdzieś w połowie kwietnia 1944r. Na podstawie odpowiednich protokołów po wojnie otrzymali zweryfikowane przez państwową komisję weryfikacyjną świadectwo dojrzałości. Ale niestety Tadek Jędrzejczyk - St. sierżant podchorąży „Zawierucha” już tego nie doczekał, W listopadzie I 944r. po przybyciu na urlop zimowy do domu z partyzantki (razem ze Zbyszkiem powrócili do Częstochowy z leśnego oddziału) - jak utrzymuje Zbigniew Ptasiński „Łoś”-” Tadek wydany przez konfidenta, zostaje aresztowany przez gestapo i zamordowany. W czasie przygotowania do matury Tadek i Zbigniew postanowili, że zaraz po maturze pójdą do lasu. W drugiej połowie kwietnia 1944r. zgłosili się do Grupy Partyzanckiej porucznika „Marcina” - Mieczysława Tarchalskiego. stacjonującej wówczas w leśnym obozie koło wsi Krogulec. „Zawierucha” był tu dobrze znany, otrzymał przydział do I plutonu ppor „Sosny” a Zbigniew Ptasiński został zaprzysiężony i jako Łoś” znalazł się w szeregach 2 plutonu ppor. „Skały”- Michała Michalskiego. Tu na Krogulcu w wysokim sosnowym lesie przetykanym w rzadka brzózkami i choinkami stały stoły w ławami i polska wojskowa kuchnia na żelaznych kołach zadaszona dachem w gałęzi, dalej stajnia żłób dla kilkunastu wierzchowych koni i stojaki na siodła. Na polance, wśród brzózek stał krzyż brzozowy i ołtarz z desek, przy którym czasami odprawiał msze św. nasz kapelan w udziałem okolicznych mieszkańców - osób z miejscowych placówek AK, zaproszonych gości, nieraz matek synów służących u „Marcina” w leśnym wojsku polskim. Pierwszą akcją młodego partyzanta Łosia” była wyprawa jego drużyny dowodzonej przez „Gardę” (Zygmunt Warnecki) po mleko do najbliższej mleczarni zarządzanej przez niemiecką administrację. Pojechali tam podwodami - konnymi furmankami podstawionymi przez sołtysa najbliższej wioski. Zatrzymali się w bezpiecznym miejscu w pobliżu mleczarni i po powrocie patrolu rozpoznawczego, z informacją, że w jej otoczeniu nie ma Niemców z fasonem podjechali pod mleczarnię, ku radości mieszkańców, że „Polska” nie umarła, że przyjechało polskie wojsko w mundurach. Polecili przerażonemu kierownikowi mleczarni załadować na furmanki kilka konwi mleka i śmietany oraz kilka skrzyń masła. Podchorąży Garda” wystawił pokwitowanie i ruszyli w powrotem. Po drodze wstąpili jeszcze do niemieckiego punktu skupu jajek i zarekwirowali kilka skrzynek, a na dokładkę skusili się na zabranie paru litrowych butelek wódki Wtedy - jak wspomina „Łoś”- po raz pierwszy w życiu wypiłem niewielką miarkę wódki. Zakąską do wódki były surowe jajka, smakowały wyśmienicie. Koledzy pokazali mi jak sieje wypija ze skorupki. Do obozu na Krogulcu wróciliśmy szczęśliwie. Po rozładowaniu, furmanki zostały zwrócone właścicielom.
Początkowo na Krogulcu żołnierze sypiali w szałasach wykonanych z gałęzi leśnych drzew na posłaniach W mchu, suchych liści, leśnej ściółki. Po deszczu wyglądali jak „zmoczone kury”. Potem wystawiali namioty wykonane w zrzutowych spadochronów lub samochodowych plandek. Zasmakowali więc w polowaniu na niemieckie ciężarówki po drogach. Dwie samochodowe plandeki wystarczyły na namiot wygodny nawet dla 20 ludzi. Gdy padały deszcze i nie poszli na nocną „robotę”, aby przetrzepać skórę „Szkopom”, rżnęli w namiotach w karty, wybijali wszy w odzieży, śpiewali piosenki, wspominali dom rodzinny swe dziewczyny czy żony, klęli na Hitlera i pałali wielkim pragnieniem zemsty i walki w Niemcami. „Łoś” rwał się na ochotnika do każdego bojowego patrolu, akcji plutonu czy całej grupy w której w połowie lipca 1944r. powstała I kompania Akacja” I go batalionu „Tygrys” „Las” 74 pp AK wchodzącego razem w częstochowskim 27 pp AK w skład 7 dywizji piechoty Armii Krajowej. „Łoś” pamiętał o swym ojcu walczącym na czele swej kompanii 27 pp będącej częścią 7 Dywizji, który nie wrócił w wojny, zmarł w ran od kuł niemieckich, szukał zemsty. Przeszedł przeszkolenie minerskie prowadzone przez cichociemnego ppor. „Marudę”- Bernarda Wiechułę i chętnie wziął udział w akcji wysadzenia pociągu pod Żelisławicami w dniu 13 maja 1944r. Był też w grupie partyzantów, która opanowała stację kolejową w Ludyni i zniszczyła niemiecki transport wojskowy w dniu 13 czerwca 1944r. Brał udział w wielu potyczkach, walkach i akcjach swej kompanii, ale szczególnie wspomina akcję na stację kolejową Włoszczowa. Nasz wojskowy wywiad doniósł, że na stacji towarowej Włoszczowa stoją wagony w amunicją. Do akcji wyruszyli w dwóch grupach, jedna pod dowództwem por. „Brzęka”- Józefa Rytla, aktualnego dowódcy I kompanii partyzanckiej, a druga dowodzona przez ppor.,, Skałę”. Całością dowodził por. „Brzęk”. Cały oddział znalazł się w dniu 21 czerwca 1944r. w godzinach popołudniowych w okolicach torów kolejowych w lesie przy stacji kolejowej Włoszczowa i tu oddział się rozdzielił - grupa druga w ppor. „Skałą:” udała się na bocznicę towarową. Stację normalnie ochraniało 6-ciu „Bahnschutzów”, ale istniała możliwość, że ostatnim pociągiem mogli lub mogą przyjechać dalsi Niemcy. Dla rozpoznania por „Brzęk” wysłał Łosia” na włoszczowski dworzec kolejowy. Budynek stacji - piętrowy stoi do dzisiaj. W środku budynku na parterze jest poczekalnia dla podróżnych bufet i kasa. W skrzydłach budynku na pierwszym piętrze mieszkali Niemcy „Banhshutze”. „Łoś” wszedł do poczekalni i w bufecie poprosił o wodę do picia. Młoda i bardzo ładna bufetowa podała mu zamówioną wodę i zapytała „Jesteś sam, czy też jest was więcej. Odpowiedział Tak nie”. W tym momencie zbladła i szepnęła: do poczekalni wszedł granatowy policjant i po cichu próbuje zbliżyć się do ciebie. „Łoś” chwilę poczekał, aż policjant się zbliży, po czym gwałtownie się odwrócił w pistoletem w ręku. Poprosił go o wyjście z poczekalni. Doprowadził policjanta granatowego do por. „Brzęka” Policjant, oczywiście Polak, udzielił partyzantom dokładnych informacji o siłach wojskowych Niemców na stacji. Po zapadnięciu zmroku drużyna „Łosia” podzieliła się na dwie grupy. W pierwszej był „Łoś” „Sawa” - Longin Hoffman oraz kilku innych kolegów. Pozostała część drużyny stanowiła drugą grupę. Grupa „Łosia” weszła na pierwsze piętro lewego skrzydła budynku, patrząc w kierunku torów kolejowych. Weszli do mieszkania, w którym zastali komendanta niemieckiej ochrony stacji w towarzystwie starszej kobiety, jak się później okazało Polki. Niemiec bez oporu oddał karabin oraz skrzynkę pałkowych” granatów zaczepnych. Wychodząc z mieszkania rozbrojonego Niemca, „Sawa” zbliżył się do okna, aby wyjrzeć i zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz. Wtedy pod akumulatorem samochodowym leżącym na parapecie zauważył jakieś paczki. Zaglądnął do ich środka: Były zapakowane pięćsetki tzw. „Górale” okupacyjne pieniądze obowiązujące w okupowanej Polsce-Generalnej Guberni. Było tego kilkanaście tysięcy złotych. Kilka pięćsetek „Sawa” włożył „Łosiowi” do kieszeni mówiąc, że będzie to kieszonkowe dla naszej drużyny. Resztę pieniędzy włożył do swego plecaka. Poszli na drugą stronę budynku, gdzie działała grupa ze „Stańczykiem”. Nagle, gdy byli na schodach rozległy się strzały i wybuchy granatów. „Sawa” krzyknął do „Łosia” uważaj, bo Niemcy strzelają. „Łoś” usłyszał też głos „Stańczyka”-” Zostaw, bo to moje rozległy się strzały z jego karabinu, charakterystyczne bo miał obciętą o parę centymetrów lufę. Taki karabin „urzyn” można było nosić pod płaszczem i był niewidoczny. W tym momencie koło Łosia” upadł granat, usłyszał charakterystyczne syczenie zapalonego lontu. Był już na pierwszym piętrze, na ostatnim stopniu schodów. Wybuch przewrócił go do tyłu na schody. Jeszcze nie czuł żadnego bólu. Był w szoku. Został ranny w twarz rękę. Krew cienką strużką wpływała mu do ust. Jeden w wycofujących się kolegów pomógł mu wydostać się w budynku, a tu już zajęła się rannym sanitariuszka Fantazja” - sierżant Felicja Fryben. Partyzanci zaczęli się wycofywać w terenu stacji Ktoś wołał o pomoc. Okazało się, że chwilowo utracił wzrok wskutek wybuchu granatu. Zabrali go ze sobą i dołączyli do por. „Brzęka”. Na dworcu kolejowym nadal trwała strzelanina i wybuchały granaty wewnątrz i na zewnątrz budynku. Niemcy rzucali granaty przez okna. Mimo, że stwierdzono brak „Sawy” i „Stańczyka”, porucznik „Brzęk” nakazał powrót do bazy na Pękowcu, obawiając się interwencji znajdującego się blisko dworca kolejowego licznego oddziału Własowców. Tymczasem „Sawa”, „Stańczyk” I „Wilk” toczyli walkę w pomieszczeniach niemieckich w zupełnych ciemnościach, gdyż zgasły karbidówki, a stacja nie była zelektryzowana .„Wilk” rąbnął z karabinu parę razy w ciemność, w kierunku gdzie kryli się Niemcy zdołał wydobyć się na zewnątrz budynku. „Stańczyk” też przez balkonik wydostał się na schody, zbiegi na dół i wmieszał się w tłum ludzi, którzy czekali na pociąg do Częstochowy, żeby przewieść żywność zakupioną na wsi do miasta. Gdy „Sawa” obładowany zdobycznym karabinem i granatami przekraczał poręcz balkonu na schody, Niemiec podrzucił mu granat pod nogi. Jego wybuch rzucił go na posadzkę balkonu. Poczuł wtedy bezwład nóg. Przemógł się jednak, przerzucił ciało przez poręcz balkonu
2
na schody i stoczył się w dół. W tłumie na peronie wypatrzył go Stańczyk”. Widząc, że Sawa” ma trudności w poruszaniem się, wyniósł go na plecach z zagrożonego terenu kontrolowanego przez własowców Pojawili się też na torach żandarmi i żołnierze stacjonujący akurat we Włoszczowie .„ Sawa” ze „Stańczykiem dołączyli do grupy ppor.,, Skały”, który uznał, że nie ma sprzyjających warunków do wysadzenia wagonów z amunicją gdyż kręcą się tam Niemcy i nakazał odwrót. Wracali do bazy z rannymi I bez sukcesu Rozgoryczeni uczestnicy tej akcji uznali. że por. „Brzęk” zawodowy oficer Polskiej Armii w 1939r nie sprawdził się, wykazał, że nie nadaje się do prowadzenia walki partyzanckiej. Rannych umieszczono na melinach.
Rekonwalescencja „Łosia” w dworku państwa Kędzierskich w Zarogu nie trwała długo. Już po kilku dniach był w powrotem w oddziale i zdążył wziąć udział w wysadzeniu i zniszczeniu transportu wojskowego między stacjami Czarnca-Żelisławice, co miało miejsce w dniu 30 czerwca 1944r. W połowie sierpnia 1944r. „Łoś” wraz w grupą kolegów w I —szej kompanii zostali przeniesieni do kompanii 3 kompani Cedr ppor. „Alma” - (Józef Kasza-Kowalski) Wraz 3 kompanią wziął udział w marszu na pomoc walczącej Warszawie (Akcja „Zemsta). Pod Rudą Malenicką w dniu 30 sierpnia 1 944r. „w zasadzce na Wermacht pod dowództwem ppor .„Alma”- „Łoś” dzielnie stawał. Zniszczono 2 samochody ciężarowe i zabito w walce 4 Niemców. Zdobyto broń i amunicję.
Uczestniczył też w akcji pod Garnkiem przeprowadzonej w dniu 7-8 września 1944r, w której całkowicie zlikwidowano żandarmów pilnujących mostu na rzece Warcie. Plan zasadzki został doskonale rozpracowany przez ppor. „Alma” (Józef Kasza-Kowalski) - który według wiadomości niecałkowicie zweryfikowanej był przed wojną studentem Politechniki Lwowskiej oraz współpracownikiem polskiego wywiadu wojskowego Mieszkając na Śląsku został zmobilizowany i wcielony do wojska niemieckiego. Ranny na froncie wschodnim znalazł się w szpitalu w Częstochowie. Wojskowy wywiad niemiecki zaczął się nim interesować, schronił się więc w partyzantce AK”. „Łoś” dość często przebywał w otoczeniu dowódcy 3 kompanii I batalionu „Las” 74 pp AK. Co najmniej trzy razy ze swoim dowódcą był w majątku Strzałków. „Ałm” miał tu panią swego serca. I rzecz jasna, że lubił zaglądać do tego dwom. Tak się złożyło, że w czasie słynnej bitwy pod Krzepinem 27 października 1 944r Łoś” ze swoją drużyną i „Almem” przebywali w lasach radomszczańskich i odwiedzili gościnny dwór w Strzałkowie. W dniu 30 października-jak wspomina „Łoś” kompania pierwsza i część kompanii 3-ej złożonej w żołnierzy pochodzących w rejonu Włoszczowy wymykając się zręcznie niemieckim oddziałom pacyfikacyjnym, dotarła do bunkrów na Pękowcu, gdzie ppor.. Drabina”- zgodnie w rozkazem, większą część oddziału urlopował. Urlopowany został także Łoś”. Na drogę otrzymał swoje dokumenty osobiste, przechowywane w archiwum partyzanckim. Wracał do Częstochowy w gronie kilku kolegów w tym podchorążego Zawieruchy” — Tadeusza Jędrzejczyka. Pobyt w domu nie trwał długo. Dowiedział się, że ktoś w naszych urlopowiczów sypie i gestapo rozpoczyna na nich polowanie. Zaczaj sypiać w stodole u znajomego ogrodnika. Było już potwornie zimno oraz śnieg zaczaj padać. Oczywiście, sypanie na snopkach słomy w stodole nie należało do przyjemności, i gdy kuzynka „Zawiewchy” Danusia przybiegła do jego siostry w wiadomością że Tadek jest aresztowany, zdecydował się na powrót cło oddziału w bunkrach na Pękowcu. Tu oddziałem w sile jednego plutonu dowodził por. „Malinowski”-Eugeniusz Smarzyński- dowódca 4 kompanii II Batalionu „Wojna” 74 pp AK „Chrobry”. Przydzielono „Łosia” do drużyny st. sierż. „Wojewódzkiego” (Stanisława Borowika) życie w bunkrze było prawie spartańskie Palili w żeleźniakach tylko po zachodzie słońca, by dymem, nie zdradzić Niemcom miejsca postoju. Ubezpieczali się czujkami. Co noc wychodziły patrole. Kontrolowali okolice pobliskie wsie. Mieli za zadanie ochraniać miejscową ludność przed złodziejami i innymi napastnikami. Mrozy były znaczne. Musieli też uważać, by na śniegu nie zostawiać śladów, prowadzących do obozu. Liczyli na to, że wojna lada dzień się skończy. Zbliżał się front. Często słyszeli daleki pomruk armat. Przyszłość jednak nie rysowała się dobrze w ich myślach i rozmowach. Ostatni dzień roku był mroźny. Wcześnie powróciły wszystkie patrole w terenu. Część żołnierzy otrzymała przepustki pójścia na wieczór sylwestrowy do znajomych w okolicznych wsiach. Pozostali obchodzili Sylwestra w bunkrach. O północy wznieśli toast. „Za niepodległą Polskę” blaszanymi kubkami wypełnionymi „bimbrem”- wódką pędzoną po wsiach w czasie okupacji. Wypili też za zwycięskie i szybkie zakończenie wojny. Wtem usłyszeli kanonadę w broni maszynowej i karabinowej. To Niemcy, w pobliskim Maluszenie witali Nowy Rok. Rok 1945, który dla naszych wrogów Niemców oznaczał totalną klęskę, koniec III Rzeszy. Ale dla Polaków, dla Armii Krajowej nie zapowiadał zwycięstwa. Nie kleiły się rozmowy w sylwestrową noc w bunkrach na Pękowcu zasypanych śniegiem. Kolędy wychodziły żałosne. Poprawiła nieco humory zapowiedź wizyty ważnych gości w dzień Nowego Roku.
Wcześnie rano Łoś” 1-go stycznia 1945 roku otrzymał rozkaz, aby razem w woźnicą oddziałowym W odległego majątku przywieź ważnych gości. Wybrali się saniami zaprzęgniętymi w parę koni. Mróz był duży, a śnieg po pas Na sosnach wisiały czapy śniegu tworząc piękne widoki .Po paw kwadransach byli na miejscu. Czekało na nich dwóch „korpulentnych panów”. Szybko przywieźli ich do obozu na Pękowcu, po uprzednim zatrzymaniu przez czujkę pod dowództwem kpr. „Łazika-Jana Miedziejewskiego i wymianie haseł. Siedząc przy stole zastawionym jadłem i butelkami z gorzałką dowiedzieli się, że ich gościem jest Naczelny Dowódca Armii Krajowej generał „Niedźwiadek” (Leopold Okulicki). Rozmowy przy stole w bunkrze trwały długo. Generał mówił o sytuacji wojennej na terenie Polski i rosyjskiej wrogości do AK. Opowiadał o rozbrajaniu żołnierzy AK przez Rosjan, zamykaniu ich w więzieniach, wywożeniu naszych oficerów w głąb Rosji lub likwidacji. Zapowiedział, że wojna wkrótce się zakończy. Po wizycie „Łoś” w woźnicą oddziałowym tymi samymi saniami odwieźli gości na to samo miejsce, skąd zostali zabrani. Generał najwyraźniej się spieszył. Po kilku dniach się dowiedzieli, że miał wyznaczone spotkanie w dworku we wsi Katarzynów z członkami delegacji rządu angielskiego, z pułkownikiem Hadsonem, doradcą premiera Anglii do spraw wschodnich, że pięcioosobowa delegacja- misja nosiła kryptonim „Freston” została zrzucona na spadochronach w okolicach Żarek koło Częstochowy. W połowie stycznia 1 945r „Łoś” otrzymał rozkaz udania się do placówki AK we wsi Piaski po odbiór meldunków sytuacyjnych. Wychodząc w lasu spotkał się z sowieckimi czołgami. Zatrzymano go i widząc u niego broń na ramieniu zapytano, czy jest partyzantem czy Akowcem. Pouczony przez generała „Niedźwiadka” podczas wizyty na Pękowcu odpowiedział, że jest partyzantem i szybko wycofał się do lasu. W dniu 20 stycznia 1945r. do bunkrów na Pękowcu dotarł rozkaz generała Niedźwiadka o rozwiązaniu oddziałów AK i zakończeniu działań wojskowych. Ten ostatni rozkaz odczytano na zbiórce. Słowa rozkazu niejednemu zaprawionemu w bojach partyzantowi wycisnęły łzy -Dalszą swą pracę i działalność prowadźcie w duchu odzyskania niepodległości Państwa Polskiego i ochrony ludności polskiej przed zagładą Starajcie się być przewodnikami Narodu i realizatorami niepodległego Państwa Polskiego. Zwalniam was w przysięgi. Każdy musi być dla siebie dowódcą. „Łosiowi mocno wryły się w pamięci te słowa: „Zostańcie na zawsze wierni tylko Polsce”. Ta zbiórka była dla nich już ostatnią w lesie. Broń musieli oddać. „Łoś” i „Myśliwy”(Józef Rataj) zostali zobowiązani broń tę odwieść do pobliskiej gajówki, dobrze zabezpieczyć ukryć w ziemi. Wykonali to zobowiązanie „ałe zostawili sobie po jednym pistolecie „Parabellum.” Powrócili do bunkrów, aby się przespać. Nazajutrz wypoczęci wybrali się do młyna w Nadolniku. śnieg skrzypiał pod butami. Naraz wśród drzew zamajaczyły jakieś postacie. „Łoś” uznał, że to raczej Rosjanie, ale „Myśliwy” z PARABELLUM” w dłoni i zapytał go kim jest. „Łoś” znał niemiecki, uczył się tego języka w gimnazjum i szlifował na robotach przymusowych, blisko dwuletnich w Niemczech. Jak zwykle opanowany odparł – „jestem partyzantem i mam taki sam pistolet jak ty” - wyjął „Parabelum” i natychmiast go z powrotem włożył do kieszeni. Niemiec był wyraźnie zaskoczony. Opuścił swój pistolet uprzednio wymierzony w Łosia”. A dużo tu was jest - pytał Niemiec. - Kilkaset. A co robicie przy spotkaniu w Niemcami. – „Dzisiaj nic, gdyż dla nas wojna się skończyła. Wszędzie są już sowieckie wojska, a my wracamy do domu”. „Jest tu nas kilkunastu - kiwał głową niemiecki podoficer. Jesteśmy głodni i bardzo przemęczeni.” Myśliwy widząc co się dzieje dołączył do „Łosia”, który powiedział Niemcom, że Rosjanie do uzbrojonych Niemców od razu strzelają więc będzie lepiej dla nich jak teraz oni im zabiorą broń. Dali się łatwo rozbroić. Następnie zaprowadzili ich do bunkrów na Pękowcu, gdzie w kotłach było jeszcze trochę jedzenia, a na stołach resztki chleba. Tu Niemcy mogli odpocząć, ogrzać się Tu ich zostawili. Broń odebraną tym Niemcom zanieśli do gajówki i kazali gajowemu dołączyć do broni już zamelinowanej. Łoś” jednakże wymienił ciężkie Parabelum na odebrany Niemcom pistolet czeski TZ kaliber 9mm. Tu się rozeszli.,, Myśliwy” udał się do młyna w Nadolinku a „Łoś” postanowił odwiedzić znajomych we wsi Piaski i na placówce AK pozostawić spis zamelinowanej broni. Został zatrzymany przez 2 osobowy patrol rosyjski. Byli podejrzliwi i chcieli go zrewidować. Poczuł, że jego życie jest zagrożone, wahał się, chciał sięgnąć po swój pistolet ale we wsi było dużo rosyjskiego wojska. Z opresji wybawiła go znana mu łączniczka AK - miła i ładna dziewczyna, która naraz się przy nich pojawiła. Krzyknęła do Rosjan dlaczego zatrzymują jej narzeczonego. Rosjanie znali dziewczynę, gdyż akurat kwaterowali wjej domu. Ale doprowadzili Łosia” przed oblicze kapitana. Wysłuchał meldunku swych żołnierzy jeszcze dopytywał się dziewczynę, czy aby naprawdę Łoś” jest jej narzeczonym, a gdy usłyszał potwierdzające wypowiedzi kazał swemu ordynansowi przynieść szklanki, wódkę i kawałek chleba. Kazał nalać wódkę do trzech szklanek i wzniósł toast za pomyślność „narzeczonych”. Musieli wypić pełną szklankę gorzały. Kapitan odkroił kawałek chleba powąchał, sam nalał następną porcję alkoholu. Tym razem wzniósł toast za zwycięstwo. I znów musieli wypić do dna. Zbyszkowi zakręciło się mocno w głowie. Trzeciej porcji na szczęście nie było, bo kapitan został wezwany do swego dowództwa. „Łoś” powrócił do Częstochowy. I tym razem też długo nie wypoczął. Otrzymał wezwanie do formowanej Polskiej Drugiej Armii W marcu 1945 otrzymał skierowanie do 28 pułku piechoty. Odbył z tym pułkiem szlak bojowy, najpierw na terenie Niemiec a potem Czechosłowacji. Większość żołnierzy w jego kompanii było żołnierzami AK z Wilna. Po powstaniu wileńskim zostali otoczeni i rozbrojeni. Oficerów wywieziono w głąb Rosji lub rozstrzelano, a żołnierzy wcielono do Polskiej Armii. Gdy wojna się skończyła jego pułk już pod koniec maja ruszył w drogę powrotną. W Opolu spotkała go miła niespodzianka. Od koleżanek z Częstochowy napotkanych na moście pontonowym na Odrze dowiedział się, że jego matka i siostra przebywają w Kępie pod Opolem.
4
Otrzymał przepustkę i nastąpiło radosne spotkanie. Po kilku dniach razem w pułkiem transportem kolejowym pojechał do Łańcuta. Tu zastali skoszarowani. Nagle się rozchorował. Z podejrzeniem zapalenia płuc został umieszczony w szpitalu w Rzeszowie. W szpitalu po zapoznaniu się z jego wojskową działalnością partyzancką AK i walkami frontowymi, nie został przyjęty na leczenie, rzekomo z braku miejsca. Młoda lekarka lub sanitariuszka będąca w recepcji szpitala powiedziała mu. że AK-ców tu nie leczą a raczej Rosjanie wywożą ich do Rosji. Poradziła. aby wracał do domu i tam się leczył. Otrzymał od niej bilet bezpłatny do Krakowa i jakieś pigułki przeciw gorączce. Przyjechał do matki do nowego już domu. Pod opieką matczyną i siostry szybko wyzdrowiał. Otrzymał pracę w tamtejszej elektrowni w Opolu. Niebawem poznał miłą i ładną blondynkę, zakochał się w niej i niedawno obchodzili 60-lecie małżeństwa. W latach 1946-51 ukończył studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki śląskiej. Mgr inż. Zbigniew Ptasiński (Łoś) pracował na stanowiskach kierowniczych w energetyce. Na emeryturę przeszedł w 1988 roku. Posiada liczne odznaczenia. Ale najbardziej sobie ceni Krzyż Armii Krajowej.
Szczecin, 18 maja 2008 r.

[Komentarze (0)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych