- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Złoty chłopiec kadry Papy Stamma

Autor: Przemysław Osiak ( onet.pl )
Data dodania: 10.05.2021 12:33:08

Trener Feliks Stamm i Jerzy kulej. - Zbigniew Matuszewski PAP
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Trener Feliks Stamm i Jerzy kulej. - Zbigniew Matuszewski PAP

Na onecie. pl ukazał się artykuł Przemysława Osiaka o absolwencie naszego liceum Jerzym Kuleju ( matura 1954 ).

Treść została wiernie przekopiowana i dodana tutaj.

https://www.onet.pl/sport/przeglad-sportowy/plebiscyt-100-lecia-jerzy-kulej-zloty-chlopiec-kadry-papy-stamma-boks/24m6b98,5e4c2379

Jego żywiołem była walka w półdystansie, a mimo to w całej karierze nigdy nie wylądował na deskach, bo w ringu potrafił wykazać się także rozsądkiem. Polski boks zawdzięcza Jerzemu Kulejowi dwa z ośmiu tytułów mistrzów olimpijskich.

Jerzy Kulej to jedyny polski bokser, który dwa razy wywalczył olimpijskie złoto (1964, 1968). W reprezentacji kraju wygrał 26 z 36 walk. Dwukrotnie został złotym medalistą mistrzostw Europy
Kulej po finałowej porażce w ME 1967 w Rzymie wdał się w awanturę w Zakopanem, o której mówiło pół Polski. Jurek pobił paru milicjantów, a więc de facto... swoich kolegów po fachu, bo przecież Kulej był na etacie w Gwardii Warszawa. Sprawę jakoś załagodzono na tyle, że poleciał na igrzyska
– To był strasznie ambitny chłopak, dzięki temu stał się tak dobrym pięściarzem. Mało było takich jak on. Nieraz nie miał siły, a nadal szedł do przodu. Na przykład w finale igrzysk w Meksyku w 1968 r. – wspomina Marian Kasprzyk
Na Jerzego Kuleja w Plebiscycie na Sportowca 100-lecia „Przeglądu Sportowego” można głosować codziennie na stronie sportowiec100lecia.pl

Nie sposób odpowiedzieć na pytanie, kto był najwybitniejszym polskim pięściarzem w dziejach, ale w rozmaitych podsumowaniach najczęściej padają dwa nazwiska: Jerzy Kulej i Zbigniew Pietrzykowski. Ten pierwszy, jedyny bokser w finałowej dwudziestce Plebiscytu „PS” na Sportowca Stulecia, dwukrotnie stawał na najwyższym stopniu podium igrzysk.

Za to Pietrzykowski, trzykrotny medalista olimpijski (złota jednak nie wywalczył), aż cztery razy triumfował w mistrzostwach Europy. Obaj zostali mistrzami Starego Kontynentu w 1963 r. w Moskwie. Potem najlepszym zawodnikiem kadry Feliksa „Papy” Stamma był już o sześć lat młodszy Kulej, urodzony w 1940 r. w Częstochowie.

Pełne zaufanie do trenera

Wychował się w robotniczej rodzinie. W szkole miał prześladowcę Henia, któremu musiał stawić czoło w potyczkach, w których hartował się jego charakter. Boks nie od razu działał na wyobraźnię Jurka, bo początkowo wolał pływać, biegać i jeździć na łyżwach. Wśród rówieśników nie wyróżniał się warunkami fizycznymi, ale przecież pięściarstwo daje szansę także tym mniejszym! Od 13. roku życia trenował w częstochowskim Starcie.

Kiedy pierwszy raz zobaczył go wybitny znawca boksu, sprawozdawca „PS” Jan Wojdyga, napisał, że Jurek bardziej przypomina... ministranta niż pięściarza. Papa Stamm sprawdził go w kadrze niedługo przed tym, jak Kulej osiągnął pełnoletniość. W pierwszym reprezentacyjnym występie w świetnym stylu uporał się z dużo bardziej doświadczonym Jugosłowianinem Slobodanem Viticiem. Takim talentem szybko zainteresowała się stołeczna Gwardia, którą chłopak spod Jasnej Góry zaczął reprezentować już w 1959 r. i pozostał jej zawodnikiem przez dwanaście lat, aż do końca kariery.

Na igrzyska do Rzymu nie poleciał, choć w bezpośredniej rywalizacji z Marianem Kasprzykiem wypadał nieco lepiej. Stamm miał jednak nosa, bo we Włoszech w wadze lekkopółśredniej (63,5 kg) leworęczny zawodnik z Bielska-Białej, „Polski Laszlo Papp”, wyeliminował w ćwierćfinale obrońcę tytułu Władimira Jengibariana, a do kraju wrócił z brązowy medalem. Po czterech latach w Tokio Kulej (63,5 kg) i Kasprzyk (67 kg), cieszyli się już z tytułów mistrzów olimpijskich, a tego samego dnia – ba! – w ciągu tej samej godziny pojedynek o złoto wygrał także Józef Grudzień (60 kg).

Najwspanialsze wydarzenie w historii polskiego boksu? Na pewno! Każdy z trzech naszych orłów pokonał w finale zawodnika z ZSRR. I choć w klasyfikacji medalowej turnieju bokserskiego „Kraj Rad” minimalnie nas wyprzedził (3–4–2; 3–1–3), to nie ma przesady w stwierdzeniu, że Mazurki Dąbrowskiego po zwycięstwach nad reprezentantami sowieckiego imperium prostowały Polakom plecy. Nie tylko pięściarzom, ale i rzeszom dopingujących ich rodaków.

Kulej nie pokonałby Jewgienija Frołowa, gdyby nie miał pełnego zaufania do trenera Stamma. – Pamiętasz waszą wcześniejszą walkę? – Pamiętam. – Atakowałeś? – Atakowałem! – I co? Przegrałeś? – No, przegrałem. – Spróbuj więc inaczej! – Ale jak? – Po prostu nie atakuj! Zobaczymy, jak on się zachowa, zmuszony do atakowania. Po prostu czekaj!

Słodko w ustach po bombie Kubańczyka

I nasz reprezentant tak zmylił przeciwnika, że ten zupełnie stracił koncepcję walki i przegrał jednogłośnie na punkty. Kulej pokonał Frołowa również rok później w ćwierćfinale ME w Berlinie, gdzie obronił tytuł z Moskwy, zaś w tej samej fazie zawodów reprezentant ZSRR odpadł w turnieju olimpijskim w Meksyku w 1968 roku, pokonany przez piekielnie mocno bijącego Enrique Regüeiferosa. 20-letni Kubańczyk bił się potem z Kulejem o złoto kategorii do 63,5 kg.

W pierwszej rundzie tak walnął Polaka, że starszemu o osiem lat Jerzemu zrobiło się słodko w ustach i przez chwilę myślał nawet, że wylądował na deskach. Znów jednak nieocenionych wskazówek w narożniku udzielił mu Stamm, a po trzech zaciętych rundach trzem z pięciu sędziów bardziej spodobał się Polak! Selekcjoner odetchnął, bo w Mexico City Kulej był ostatnią nadzieją pięściarzy na złoto. Wyobraźmy sobie, że dzisiaj kogokolwiek w Polsce nie zadowala srebrny medal olimpijski w rywalizacji bokserskiej...

Kulej wykazał się tym większym hartem ducha, że już po finałowej porażce w ME 1967 w Rzymie wdał się w awanturę w Zakopanem, o której mówiło pół Polski. Jurek pobił paru milicjantów, a więc de facto... swoich kolegów po fachu, bo przecież Kulej był na etacie w Gwardii Warszawa. Sprawę jakoś załagodzono na tyle, że poleciał na igrzyska, ale do dziś wspomina się, że gdyby nie sięgnął po złoto, czekałyby go kłopoty. Po powrocie z Meksyku zwycięzcy nikt nie śmiał już sądzić. A on przez kolejne 42 lata swojego życia cieszył się sławą jednego z najwybitniejszych atletów w dziejach polskiego sportu. Dwa z ośmiu złotych medali olimpijskich polski boks zawdzięcza właśnie jemu.

Po bombie Regüeiferosa zrozumiał, że nie może kontynuować kariery w nieskończoność. Dzięki mądrej decyzji zakończył ją odpowiednio wcześnie i nigdy nie upadł na deski! Mówił: – Nie jestem odporny na ciosy bardziej niż inni. Po prostu nie ma na świecie pięściarzy, którzy po celnym ciosie nie poszliby na deski. Są tylko źle trafieni.

***

Jerzy Kulej – ur. 19 października 1940 r. w Częstochowie, zmarł 13 lipca 2010 r. w Warszawie. Wychowanek Wincentego Szyińskiego. Pierwsze bokserskie kroki stawiał w częstochowskim Starcie, potem reprezentował stołeczną Gwardię (1959-71). Rywalizował w wadze lekkopółśredniej (63,5 kg), zostając dwukrotnie mistrzem Europy (1963, 1965) i srebrnym medalistą tej imprezy (1967). Jedyny polski bokser, który dwa razy wywalczył olimpijskie złoto (1964, 1968). W reprezentacji kraju wygrał 26 z 36 walk.

***

Marian Kasprzyk (mistrz olimpijski z 1964 roku):

Napierał nawet wtedy, gdy dostał lufę! Mało było takich jak Jurek

Jurek Kulej to był strasznie ambitny chłopak, dzięki temu stał się tak dobrym pięściarzem. Mało było takich jak on. Nieraz nie miał siły, a nadal szedł do przodu. Na przykład w finale igrzysk w Meksyku w 1968 r. dostał parę luf od Kubańczyka Regüeiferosa i widać było, że ugięły się pod nim kolana. Ale i tak napierał! Wygrał i to się liczy. Nieważne, że 3:2. Przecież to drugie olimpijskie złoto zostało z nim już na zawsze.

Kiedy boksowałem z Jurkiem, który lubił walkę w półdystansie, to drzazgi leciały! Łącznie zmierzyliśmy się ze sobą bodaj trzykrotnie, a już w 1960 roku toczyliśmy zaciętą rywalizację o miejsce w kadrze na igrzyska w Rzymie. W wadze lekkopółśredniej Papa Stamm postawił na mnie. Może dlatego, że jako leworęczny pięściarz boksowałem z odwrotnej pozycji, co stanowiło trudność dla rywali? Myślę, że w igrzyskach nie zawiodłem oczekiwań, bo w ćwierćfinale pokonałem obrońcę tytułu Władimira Jengibariana i wywalczyłem brązowy medal. A cztery lata później w Tokio wystartowaliśmy już obaj i wspólnie z Józkiem Grudniem zdobyliśmy trzy złote medale w godzinę! Doszło do tego, że orkiestra grała „Mazurka Dąbrowskiego” z pamięci. Potem poszliśmy we trzech „na kawkę”, a gdy Papa Stamm nas zobaczył, tylko się śmiał.

Z Jurkiem, mimo rywalizacji, zawsze mieliśmy dobre relacje. Nie było tak, że jeden wobec drugiego był złośliwy. Przeciwnie! Jeszcze się temu drugiemu pomagało, choćby podczas sparingu. Pamiętam, że Jurek chciał się ode mnie dowiedzieć, jak wykonuję moją charakterystyczną akcję, taką „przekładkę” z lewej na prawą nogę, zakończoną zadaniem ciosu. Powiedziałem, że sam musi to wyłapać i po jakimś czasie to się mu udało. Jurek był inteligentnym pięściarzem, myślał w ringu i nawet mając trudnych rywali, prędzej czy później potrafił ich rozgryźć.

Przemysław Osiak

[Komentarze (0)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych