- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Wspomnienia z kompletów podczas okupacji

Autor: Wolkenberg Andrzej
Data dodania: 23.06.2005 23:13:18

WSPOMNIENIA Z KOMPLETÓW PODCZAS OKUPACJI I NAUKI W GIMNAZJUM
I LICEUM IM. Henryka SIENKIEWICZA PO 1945r W CZĘSTOCHOWIE

Andrzej Wolkenberg

Naukę gimnazjalną rozpocząłem na tzw. kompletach w późniejszym gimnazjum im. H.Sienkiewicza w roku szkolnym 43/44. Komplet składał się z 6 – 7 uczniów i na każdy przedmiot chodziło się albo do mieszkania profesora tego przedmiotu albo do któregoś z uczniów. Na naszym komplecie zajęcia z trzech przedmiotów odbywały się u mnie, u dziadków Andrzeja Michny na ul. Kilińskiego i u rodziców Andrzeja Szummera a raczej Babci p. Bajdeckiej, na ul. Wieluńskiej. Reszta przedmiotów u poszczególnych profesorów. Zapisania na komplety gimnazjalne dokonała razem ze mną moja mama u prof. Saboka późniejszego dyrektora gimnazjum i liceum im. H.Sienkiewicza, mieszkającego obok budynku komisariatu policji granatowej przy ul. Piłsudskiego w pobliżu dworca kolejowego. Prof. Sabok dał mi adresy przyszłych kolegów w celu ich powiadomienia o rozpoczęciu zajęć. Z jednym z nich z Czarkiem Kujawskim z mojej winy dopiero spotkaliśmy się w drugiej klasie. W domu w III Alei gdzie mieszkał na II piętrze Czarek stacjonował na parterze komisariat niemieckiej Schutzpolizei. Gdy ja zgodnie z otrzymanym adresem wszedłem do klatki schodowej na której mieszkali rodzice Czarka zobaczyłem, że to jest komisariat Schupo i dalej w górę ze strachu już nie wędrowałem, później okazało się że mieszkali oni nad komisariatem. Strach ma wielkie oczy. Resztę kolegów zawiadomiłem bez problemu i tak zaczęły się nasze tajne komplety.
Polska Podziemna zorganizowała wiele różnych struktur państwowych a tajne kom-plety były jedną z nich. Gdy sobie to wspomnę wprost nie mogę uwierzyć, że podczas zmasowanego terroru stosowanego przez Niemców to wszystko działało i o żadnej wpadce nie słyszałem. A przecież lekcje odbywały się w niektórych domach jedne za drugimi ze zmieniającymi się uczestnikami lub z tymi samymi uczestnikami a zmieniającymi się profesorami. W prawdzie nie były to duże grupy ale zawsze 6 – 7 uczniów to było coś.
Jako nauczycieli mieliśmy znakomity zespół pedagogów z powołania. Religia była nauczana przez prof. ks. Rzeszewskiego (późniejszego proboszcza parafii św. Zygmunta), język polski miała z nami prof. Jarzębińska (w 1945r wyjechała z mężem na ziemie zachodnie), matematyki uczył nas prof. Steczko (świetnie), chemii i biologii prof. Markowski (mieszkał z drugiego końca ul. Czarnieckiego), łaciny prof. Sabok (późnieszy długoletni dyrektor gimnazjum i liceum im. H.Sienkiewicza), geografii prof. Wieruszewski, historii prof. Walecki a niemieckiego prof. Świetlik.
Przedwojenne używane podręczniki gimnazjalne kupowało się na giełdzie książkowej przed księgarnią Egera w domu Frankego w I Alei. Jednym z chłopców handlujących tymi podręcznikami był Marek Wieczorek, późniejszy Prezydent Częstochowy działacz Stronnictwa Demokratycznego. Czasami udawało się kupić nowe egzemplarze w działających księgarniach pewnie odnalezione w jakiś magazynach. Można było się obywać bez podręczników bo zasada nauczania polegała na bardzo wolnym wykładzie tak by można było wszystko zapisać. Oczywiście lekcje geografii obejmowały teren Polski w przedwojennych granicach. A w czytance do jęz. polskiego pt. „Mówią Wieki” było mnóstwo bardzo patriotycznych wątków, w podręczniku historii prof. Dąbrowskiego prawdziwa historia Polski. Podręczniki te obowiązywały także przez pierwsze lata powojenne i do mojej matury w 1949r z nich korzystałem. Dochodziły wtedy też do kraju dodruki organizowane przez Rząd Emigracyjny dla Polaków na obczyźnie.
Po drugiej stronie torów kolejowych miałem lekcję na kompletach u prof. Świetlika mieszkającego na Placu Daszyńskiego. Nad torami przechodziło się tak jak i obecnie wiaduktem. A pod wiaduktem było królestwo lokomotyw i pociągów. W stronę Warszawy jechały pociągi z węglem, sprzętem wojskowym osobowe a w odwrotną stronę także pociągi sanitarne z rannymi z frontu. O dziesiątej zmieniał lokomotywę pośpieszny z Wiednia do Warszawy. Było interesujące widowisko. Ruch był taki jakiego teraz nie sposób zobaczyć no i pociągi ciągnione parowymi lokomotywami!!! Te lekcje bardzo dlatego lubiłem a również w kiosku za mostem kupowałem moje czasopisma.
Niestety rozpoczęła się następna okupacja początkowo pod nazwą Rzeczpospolita Polska a później PRL. W lutym 1945 nasze tajne komplety okazały się I – ym gimnazjum i liceum im. H. Sienkiewicza (obecnie IV). Siedziba szkoły w III Alei była nadal zajęta przez wojsko teraz sowieckie. A więc zajęcia rozpoczęły się w budynku gimnazjum i liceum dla dziewcząt im. J. Słowackiego przy al. Kościuszki. Tym liceum kierowała pani dyrektor Idzikowska. Dla historii trzeba napomknąć, że do tego liceum uczęszczało kilka później sławnych dziewczyn w dziedzinie kultury jak Kalina Jędrusik i siostry Lipińskie oraz zmarła niedawno żona Jeremiego Przybory Wirthówna.
Naszym wychowawcą został wielkiego serca pedagog i polonista profesor Józef Wójcicki. Dyrektorem był profesor Sabok organizator tajnych kompletów, funkcję tą pełnił do czasu przejścia na emeryturę w latach 50 XX w. Nasza klasa gimnazjalna (II–a) była dość liczna chyba z 40 uczniów z których część w wyniku zaszłości wojennych była o kilka lat starsza od części młodszej w wieku 13 – 14 lat tj. prawie dorosła. Ta dorosłość objawiała się często posiadaniem w teczce broni, oczywiście nielegalnej. Większość chłopców starszych przeszła w ciągu semestru do działającego pod kierunkiem naszego profesora matematyki z kompletów dyrektora Steczki, gimnazjum i liceum dla dorosłych. Jednak ciągle zwiększająca się liczba uczniów spowodowała podział klasy na II a i II b, ja pozostałem w klasie II a.
Dość szybko po wypędzeniu Niemców 17 stycznia 1945r nasze tajne komplety przekształciły się w normalne gimnazjum. Budynek gimnazjum w III Alei zajęty podczas okupacji przez Wehrmacht obecnie przystosowali Sowieci na szpital wojskowy. Zwolnili go dopiero jesienią 1945r. Także nasze zajęcia rozpoczęliśmy w budynku żeńskiego gimnazjum i liceum im. Słowackiego w Alei Kościuszki. Dyrektorowała wtedy tej szkole pani Idzikowska naprawdę sroga osoba. Nasza szkoła gościnnie miała udostępnione najwyższe III piętro. Nasi nauczyciele z kompletów rozproszyli się po różnych gimnazjach. Toteż w naszej klasie IIa w której znalazł się nasz komplet już bez jedynaczki Bożenki (szkoły wtedy nie były koedukacyjne) tylko kilku profesorów pozostało tych samych.. Najważniejsze zmiany nastąpiły w obsadzie języka polskiego za prof. Jarzębińską przyszedł prof. Józef Wójcicki nasz nowy wychowawca a za prof. Steczkę matematyka nastał prof. Tomala. Dyrektorem gimnazjum i liceum został prof. Sabok (organizator kompletów na które zapisała mnie Mama w 1943r).
Jesienią Sowieci zwolnili budynek naszego gimnazjum w III Alei i nasze pierwsze zajęcia we wrześniu 1945r to było przenoszenie wyposażenia szkoły zmagazynowanego pod krużgankami na Jasnej Górze od jesieni 1939r. Oczywiście zadbaliśmy o należyte umeblowanie naszej klasy i zabezpieczenie w portrety rządowe (sprzed 1939r.). Niestety szybko nam je zabrano jako nie na czasie. Ogromny malowany portret Marszałka Piłsudskiego przechował się najdłużej ukrywany na końcu klasy za wieszakiem na ubrania (z wierzchnich okryć początkowo rozbieraliśmy się we własnych klasach).
To jest już oczywiście czas III klasy gimnazjalnej w roku 1945/46. Dużą frajdę mieliśmy przy wypełnianiu danych osobowych przez naszego wychowawcę w dzienniku według wzoru przedwojennego. Tym punktem było oświadczenie o wyznaniu. W klasie byli sami rzymsko – katolicy, ale wesołkowie niektórym podpowiadali wyznanie mojżeszowe, co do teraz dla mnie nie jest jasne, dlaczego budziło wesołość. Pytanie o zawód ojca też nie było łatwe do sprecyzowania, dopiero później nastąpił wyraźny podział na pochodzenie robotnicze, chłopskie lub inteligencja pracująca. Jeden z kolegów, którego ojciec „kapitalista” był właścicielem zakładu rzemieślniczego produkcji siatek ogrodzeniowych wymyślił definicję zawodu ojca mechanik druciany. To również wzbudziło ogólny śmiech. Niestety biedak na życzenie Ojca poprawił zawód na przemysłowiec zamiast wprost powiedzieć pochodzenie robotnicze, co później narobiło mu masę kłopotów. Moja deklaracja zawodu ojca też była dla mnie problemem bo wprost baliśmy się z Mamą jak prawda będzie przyjęta przez nowy ustrój, mieliśmy doświadczenie z Brześcia gdzie jesienią 1939r wyrzucono mnie z II klasy szkoły powszechnej jako niegodnego ze względu na pochodzenie uczenia się nawet czytać, pisać i liczyć. Ale w Częstochowie w 1945r było jednak inaczej i do zawodu ojca nikt się nie przyczepiał. Piszę o tych drobiazgach, bo wydają się potrzebne do scharakteryzowania atmosfery tamtych czasów. W parterowej sali sąsiedniej do naszej klasy mieściła się biblioteka szkolna, prowadzona przez dyrektora prof. Saboka. Książki też przechowały się na Jasnej Górze w klasztorze. Początkowo były w niej egzemplarze dzieł uznanych wkrótce za nieprawomyślne. Sporo ich udało się do czasu konfiskaty przeczytać. Szkoda, że nie pożyczałem ich na wieczne nieoddanie! Reżim wychowawczy był przedwojenny tzn. mundurek (jeśli kogoś było stać) ale obowiązkowo tarcza z numerem szkoły. Na mieście wolno było być bez rodziców do godziny 2000. W niedzielę zbiorowe wyjście ze szkoły do kościółka na mszę św. odprawianą przez naszego księdza prefekta późniejszego doktora pedagogiki Stanisława Parasa. Był to już nasz trzeci prefekt, na kompletach był ks. Rzeszewski, w okresie zajęć w gimnazjum im. Słowackiego ks. Nowak (powędrował do Krakowa do częstochowskiego seminarium).
Ks. Paras poza zaletami właściwymi dla osoby duchownej był rzeczywiście zaangażowanym wychowawcą młodzieży – harcerzem, graczem w piłkę nożną i działaczem sodalicji (nie legalnej) do której między innymi też byłem wciągnięty. Zebrania odbywały się u księdza w mieszkaniu przy ul. 3 Maja w tzw. domu księży emerytów. Dla kamuflażu towarzyszył poczęstunek w postaci pączków i herbaty. Listę uczestników ksiądz chował gdzieś za oknem zapominając zawsze gdzie ją ostatnio wetknął. W zasadzie zupełnie sobie nie przypominam o czym była mowa podczas tych spotkań, ogólnie pamiętam że np. dyskutowaliśmy o książce Alexisa Carrela pt. „Człowiek istota nieznana”. Zawierała ona szereg myśli bardzo wtedy nowatorskich o psychice człowieka, trochę zbieżnych z nauką kościoła. Były to miłe pogawędki, a ze strony ks. Parasa udziwniane jego lekką skłonnością do jąkania i swoistym zawołaniem do dyskrecji, które brzmiało jak cit, cit! Ksiądz Paras w trochę późniejszych czasach (w latach 50 – tych) musiał być przez Kurię usunięty z Częstochowy i odsunięty od wpływu na młodzież jako jej duszpasterz. Najpierw był proboszczem w parafii Przedmoście gdzie Go odwiedziłem na rowerze a później awansował na proboszcza w dużej parafii Strzemieszyce pod Sosnowcem, gdzie Go także wizytowałem. Z tej parafii odszedł też na księżą emeryturę i znowu zamieszkał w domu księży emerytów przy ul. 3 Maja w Częstochowie.
Podobny los w postaci usunięcia na boczny tor dotknął ks. Marchewkę, pierwszego redaktora tygodnika „Niedziela” po wojnie. Ks. Marchewka prowadził też dla nas rekolekcje. Naraził się władzom i został przeniesiony na proboszcza do Świdnicy. Podczas jednej z wycieczek naszej klasy po Polsce odzyskanej, organizowanych przez naszego wychowawcę prof. Wójcickiego zaczepiliśmy o Świdnicę i zwiedzając tamtejszą katedrę spotkaliśmy ks. Marchewkę.
Ciało pedagogiczne zawierało jeszcze kilka wybitnych indywidualności. Na pierwszym miejscu należy wymienić prof. Chłapa nauczyciela historii i nowego przedmiotu pod nazwą „Nauka o Polsce i Świecie Współczesnym”. Historię przerabialiśmy z podręcznika przedwojennego do historii Dąbrowskiego natomiast „Nauka...” była dyktowana przez prof. Chłapa z pamięci lub jego notatek. Bardzo żałuje, że moje notatki z tych wykładów gdzieś się zapodziały z upływem lat i w wyniku kilku przeprowadzek. Z wykładów prof. Chłapa dowiedzieliśmy prawie obiektywnej historii przebiegu wojny na terenie Polski, ruchów niepodległościowych i ugrupowań politycznych. Te wiadomości już parę lat później stały się dla ogółu gimnazjalistów całkowicie niedostępne. Prof. Chłap chodził w mundurze wojskowym bez dystynkcji, ponieważ świeżo wyszedł z obozu jenieckiego (oflagu) w którym spędził okres od po kampanii wrześniowej do zakończenia wojny. Niestety prof. Chłap prawdopodobnie żeby zniwelować zbyt prawicowy aspekt swoich wykładów w późniejszym okresie zaczął wyrażać się bardzo krytycznie o okresie międzywojennego dwudziestolecia. Takie to były czasy.
Fizyki uczył nas do małej matury prof. Bernatek. Człowiek względnie młody zapalony entuzjasta fizyki i astronomii. Jego głównym miejscem zatrudnienia było prywatne gimnazjum i liceum dla dziewcząt „Nauka i Praca” mieszczące się przy ul Jasnogórskiej naprzeciw Gimnazjum Traugutta, gdzie dyrektorowała prof. Różycka. Miał tam nieźle zaopatrzoną pracownię fizyczną uzupełnianą sprzętem pochodzenia wojskowego. Chętnych do pomocy w uporządkowywaniu tego sprzętu i jego uruchamianiu organizował z naszego gimnazjum, bo z dziewczętami z „Nauki i Pracy” nie bardzo mu to wychodziło. Prof. Bernatek zdobył po dokonaniu próbnych wybuchów atomowych na atolu Bikini z Ambasady Amerykańskiej kolorowy film, który nam wyświetlał na sali gimnastycznej w gimnazjum Sienkiewicza. Pozostając przy fizyce to trzeba tu wymienić następczynią prof. Bernatka panią prof. Jażwińską, która nas uczyła w klasach licealnych. Tak jak prof. Bernatek był utalentowanym eksperymentatorem tak prof. Jażwińska była utalentowanym teoretykiem. Dzięki tym dwom postaciom wszyscy absolwenci naszej klasy, którzy później po maturze studiowali na politechnikach nie mieli najmniejszych trudności z zaliczaniem ćwiczeń, laboratoriów i wykładów z fizyki.
Wykładowcą chemii był prof. Markowski postać barwna i wielce ekspresyjna. Też potrafił zarazić swoich uczniów sympatią do prowadzonego przedmiotu. Prof. Jakubowska wykładowczyni geografii nauczyła nas korzystać z mapy. Dzięki niej nie miałem nigdy kłopotów ze znalezieniem siebie na każdej mapie, z jakiej korzystałem. Rysunku uczył nas prof. Turski – wilnianin. Ci koledzy, którzy po maturze studiowali architekturę niezwykle sobie cenili jego zajęcia.
Śpiewu uczył nas prof. Mąkosza znana postać w Częstochowie, kompozytor, dyrygent, organista (często przygrywał na organach w Kaplicy na Jasnej Górze) kierownik orkiestry szkolnej, w której grało czterech naszych kolegów Aleksander Kujawski, Zygmunt Szymański, Andrzej Włochowicz i Heniek Zaremba a co najważniejsze komendant ochotniczej straży pożarnej w Częstochowie. Czarek Kujawski tak wspomina swój udział w orkiestrze: „jestem dumny z tego, że grałem w orkiestrze szkolnej Gimnazjum im. H. Sienkiewicza pod batutą prof. Edwarda Mąkoszy. Graliśmy przy okazji większych świąt państwowych na przemian z orkiestrą garnizonową. "Sienkiewicz" stał po prawej stronie trybuny a "Garnizonówka" po lewej. Graliśmy po trzy marsze na przemian. Były to czasy!!!!! Największe chody u prof. Mąkoszy miał Marian Kaznowski, który czasami z upoważnienia Mąkoszy, zastępował go w charakterze dyrygenta orkiestry. Nauczył nas prof. Mąkosza również hymnu angielskiego, bo nie pamiętam już, w którym roku mieliśmy witać na dworcu w Częstochowie Królową Angielską. Królowa pojechała, z nieznanych nam powodów, inną trasą.... Ale hymn angielski umieliśmy grać... Pamiętam również jak na któreś imieniny Edwarda, pobraliśmy wszystkie instrumenty (za zgodą woźnego) i poszliśmy na ul. Dąbrowskiego gdzie mieszkał prof. Mąkosza i o godzinie 7.15 zagraliśmy na klatce schodowej "Sto lat". To co się działo... co się działo.... w pięknej akustyce klatki schodowej, to można sobie wyobrazić, ale co się działo później... Niewiele brakowało aby naszego poczciwego i kochanego woźnego, który codziennie i co godzina dzwonił ręcznym dzwonkiem, oznajmiając początek lub koniec lekcji, zwolnił by z pracy dyr. Sabok za wydanie instrumentów orkiestry dętej (ja nie musiałem pobierać, bo miałem własny "kornet II B", – jak przystało, z resztą, na syna "przemysłowca")”.
Kiedy teraz po latach spotykamy się – maturzyści z 1949r to zgodnie stwierdzamy, że właśnie temu bardzo szczęśliwemu doborowi nauczycieli zawdzięczamy to do czego doszliśmy w dalszym życiu.
Wracając do naszego wychowawcy prof. Wójcickiego, należałoby wymienić główne dziedziny jego działalności to jest:
· działalność zawodowa a więc nauczanie języka polskiego,
· działalność pedagogiczna jako wychowawca,
· działalność społeczno – pedagogiczna jako organizator życia kulturalnego (teatr amatorski) i jako krajoznawca przez zorganizowanie wielodniowych wycieczek po ziemiach zachodnich przy końcu roku szkolnego.
Prof. Wójcicki zmusił nas do zaczynania jego lekcji znanym wierszem ze Szkoły Rycerskiej „Święta miłości kochanej Ojczyzny...” co najlepiej określa format jego postaci. Podczas jednej z wycieczek gdy nocowaliśmy w Warszawie w budynku gimnazjum Batorego jeden z naszych kolegów dorwał się w nocy do ciężarówki z demobilu GMC (po polsku dżems) i tak długo jeździł wokoło klombu przed wejściem aż nie spalił sprzęgła. Profesor wtedy sprzedał swój zegarek by zapłacić za naprawę i nie psuć nam wycieczki.
Jako uczeń kompletów i gimnazjum interesowałem się lotnictwem, niestety w okresie tuż powojennym zachorowałem na grypę czy anginę z komplikacjami. Pozostała mi niedomykalność zastawek co zmniejszyło moją sprawność fizyczną a lekarz radził wybrać zawód księdza jako najmniej obciążający fizycznie według niego. W tym czasie występowała w Częstochowie taka złośliwa epidemia wśród młodzieży. Na podobne przypadłości chorowała Halinka Myga późniejsza po mężu znana poetka Poświatowska i niestety przedwcześnie zmarła. Z lotnictwa pozostało dla mnie dostępne modelarstwo lotnicze. W modelarni spędzałem wolne chwile po lekcjach. Instruktorem modelarstwa był Zygmunt Ciesielski, początkowo pomieszkujący z żoną i córką w siedzibie aeroklubu. Z modelarni można było awansować na pilota szybowcowego lub motorowego (samolotowego). Moim największym sukcesem było 4 miejsce na ogólnopolskich zawodach modeli latających w Kobylnicy pod Poznaniem w kategorii modeli z napędem gumowym. Był to model mojej konstrukcji ze składanym śmigłem i jednokółkowym podwoziem. Model musiał wystartować z ziemi, a po wykręceniu się napędu gumowego szybować jak najdłużej. Składane śmigło i podwozie zmniejszało opory lotu szybowcowego. Całość działań lotniczej młodzieży była nadzorowana przez Aeroklub Częstochowski. Prezesem był przeważnie osobnik bardzo poprawny politycznie ale permanentną sekretarką była Ania Pawłowska. Moja sąsiadka z ulicy Czarnieckiego 1/3. Poświęciła całe swoje życie aeroklubowi i jego młodzieży pozostając samotną do śmierci.
W 1949r nasza klasa matematyczno – fizyczna zdawała maturę i dalej to już były studia na Politechnice Częstochowskiej.Należy tu wspomnieć ówczesnego woźnego p. Sulczyńskiego, wywołując mnie na egzamin ustny zaciągnął do korytarzyka do wyjścia na boisko i z rozmachem potłukł o podłogę pustą butelkę. Na moje zapytanie czemu to zrobił? Odpowiedział, szkło tłucze na szczęście dla ciebie.

Andrzej Wolkenberg


[Komentarze (1)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych