- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Opowieść wigilijna

Autor: Grądman Andrzej
Data dodania: 05.09.2005 23:15:30

Historia ta oparta jest na prawdziwych wydarzeniach poznanych z opowiadań nieżyjącego już , niezapomnianej pamięci prof. Edwarda Mąkoszy oraz listów pisanych ręka jej bohatera. Historię tę zanotowałem wtedy i zainteresowałem jej treścią swą przyjaciółkę z lat szczęśliwego dzieciństwa - Lidię Z. Po powstaniu warszawskim i obozie jenieckim znalazła się ona w Londynie, skąd - po ukończonych studiach pianistycznych wyemigrowała do USA. Tam była między innymi korespondentką polskiego dziennika " Wiadomości " ukazującego się w Londynie, do redakcji którego skierowała to opowiadanie podpisując je swoimi inicjałami. Wzbudziło ono duże zainteresowanie wśród polskich czytelników na emigracji.
Mimo upływu wielu juz lat od finału tamtych wydarzeń, zbliżające się święta Bożego Narodzenia niezmiennie odnawiają w mej pamięci tę niezwykłą historię. Dzis pragnę zapoznać z nią częstochowian.
Oto ona :

Dawno temu , bo na początku lat trzydziestych, w częstochowskim gimnzajum i liceum im. H. Sienkiewicza podjął naukę kilkunastoletni Władek Jędrzejewski. O ile nie miał on większych problemów z fizyką, algebrą , greką, czy ojczystym językiem polskim i jego literaturą - to wielkim dla niego problemem i zgryzotą była... wiolonczela. Uczącvy w tym gimnazjum prof. Edward Mąkosza - wspaniały pedagog, wielki propagator muzyki i nie mniejszy przyjaciel młodzieży, upodobał sobie początkującego gimnazjalistę dostrzegając u niego duże, choć nie rozwijane dotąd uzdolnienia muzyczne.
- " Będziesz grac w orkiestrze szkolnej na wiolonczeli... ". Od tej decyzji profesora nie było odwołania. Jeszcze żeby taj na kornecie, flecie czy klarnecie w orkiestrze dętej, ale na tej piekielnie trudnej wiolonczeli ?!
Pierwsze kontakty młodego adepta z przydzielonym mu do ćwiczeń instrumentem trudno było więc zaliczyć do wydarzeń muzycznych. Tym niemniej upór i umiejętności pedagoga, jak i uzdolnienia oraz pracowitość ucznia wraz z sześcioma latami nauki - przyniosły oczekiwane owoce. Władysław Jędrzejewski razem ze świadectwem dojrzałości zabrał z gimnazjum w swe przyszłe życie także dobrą znajomość gry na towarzyszącym mu przez lata gimnazjalne instrumencie muzycznym.
Nadszedł wrzesień 1939 , a po nim mroczne lata hitlerowskiej okupacji. Młody Władysław J. , jak i wielu jego rówieśników, czynnie zaangażował się w podziemnej walce zbrojnej przeciwko okupantowi. Niestety, szczęście nie sprzyjało mu zbyt długo; gestapo, męka wielodniowych przesłuchań, bicie i więzienia, a potem obóz koncentracyjny wOświęcimiu. Tam też nie należał liczyc na fortunny los szczęścia. Wyniszczony nieludzkimi warunkamii bestialstwem obozowych " opiekunów " Władysław J. zapada na tyfus i w krytycznym stanie tej choroby przekazany zostaje do bloku, z którego prowadzi jedna tylko droga - do krematorium.
W tym czasie niemiecka komenda obozu kompletuje spośród więźniów znaną z historii orkiestre oświęcimcką. Wśród innych muzyków SS - mani poszukują też...wiolonczelisty. Ktos informuje ich, że na " bloku śmierci " znajduje się dobry muzyk o tej specjalności. Idą tam i traktując sprawe jako okazję do dobrej zabawy - zabierają ze sobą wiolonczelistę. Trudno doprawdy pojąć, jakim sposobem ten doszczętnie wyniszczony warunkami, głodem i chorobą - przeznaczony do likwidacji człowiekzdołał jeszcze zagrać kilka taktów muzycznych na wiolonczeli. Zagrać tak, że polecono lekarzowi niemieckiemu na bloku zająć się natychmiast leczeniem więźnia i doprowadzeniem go do sił. Jako członek orkiestry obozowej Władysław J. przeżył i doczekał kresu oswięcimskiej katorgii. Wyzwolony - udał się na zachód, a stamtąd do USA.
Tam podjął studia medyczne. W pierwszym roku po zakończeniu wojny uznał też za święty swój obowiązek napisać i wysłać list do swojego profesora - do Częstochowy. Opisał w nim swe obozowe przeżycia podkreslając, że jednynie uporowi i pracy profesora zawdzięcza życie, za co będzie mu wdzięczny do końca życia.
Listy z USA do profesora nadchodzą prawie co roku, przed świętami Bożego Narodzenia. Zawierały zawsze serdeczne życzenia dla niego i dla najbliższych oraz ciągle podkreślane słowa niezapomnianej wdzięczności.
Z czasem Władysław J. ukończył studia i podjął pracę jako początkujący chirurg w jednym ze szpitali amerykańskich. Do jednego z listów pisanego w latach pięćdziesiątych dołączony był wycinek prasowy, zawierający sensacyjną, prawdziwie po amerykańsku podana wiadomość. Młody chirurg Władysław J. w czasie nocnego dyżuru w szpitalu przyjmuje pacjentaw stanie bardzo ciężkim. Monter pracujący przy konserwacji metalowego masztu wysokiego napięcia został porażony prądem. Lekarz, stwierdzając ustanie akcji serca, decyduje się na bardzo śmiały ratunek otwierając klatkę piersiową pacjenta i poprzez bezpośredni zabieg na sercu przywraca mu życie. Ponoć w tamtych latach było to wydarzenie niezwykłe, co stało sie przedmiotem owej sensacji prasowej. Kariera zawodowa młodego lekarza rozwija się błyskawicznie. Staje się wziętym i znanym kardiochirurgiem, otwiera też własny szpital w Minneapolis.
13 grudnia 1963 r. radio, telewizja, a w dniu następnym i polska prasa przyniosły tragiczną wiadomość. Zbliżający sie do lądowanian na lotnisku samolot pasażerski z Berlina rozbił się niespodziewanie w pobliżu Okęcia. Zginęli wszyscy pasażerowie oraz załoga sa,olotu. Na liście ofiar katastrofy, zamieszczonej w gazetach wśród kilku osobowości życia naukowego, gospodarczego i artystycznego znalazło się nazwisko Władysława Jędrzejowskiego - lekarza z USA , Polaka z pochodzenia.
To może być juz koniec tej opowieści. Życie dopisało jednak jej inny, dramatyczny finał.
Tuż przed dniem wigilijnym 1963 roku prof. Mąkosza otrzymuje list. Nadany w USA i datowany na początku grudnia, którego nadawcą jest dr Władysław Jędrzejewski. Jak co roku i zgodnie z tradycją składa on swemu profesorowi i jego rodzinie bardzo serdeczne życzenia świąteczne. Pisze też :" Jeśli nie zajdą jakieś nieprzewidziane przeszkody, być może życzenia te przekażę Panu Profesorowi osobiście. Postanowiłem bowiem po raz pierwszy po wojnie wybrać się do Polski, by spędzić Wigilię i święta ze swoja rodziną w Częstochowie. " . I dalej " Nie wiem, czy serce moje wytrzyma i czy nie pęknie ze wzruszenia, gdy koła samolotu dotkną polskiej ziemi i gdy ujrzę znów sylwetkę wieży jasnogórskiej, którą żegnałem z odrutowanego okna bydlęcego wagonu w transporcie do Oświęcimia... "

Artykuł ten dostarczył Pan Mirosław Kuźnicki i Pan Widera.

cdn.

[Komentarze (0)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych