Opis: | Mirosław Reterski, dyrektor pogotowia w Częstochowie i jednocześnie ordynator Szpitala - urazówki w Blachowni.
Chirurg urazowo-ortopedyczny. Od 15 lat, z roczną przerwą, kieruje częstochowskim Pogotowiem Ratunkowym. Żeby nie stracić kontaktu z zawodem, wciąż operuje podczas ostrych dyżurów w szpitalu w Blachowni. Mąż i ojciec dwóch synów. Żałuje, że żaden z nich nie podziela jego wędkarskiej pasji.
Chirurg macha kijem
( artykuł w Wyborczej - czerwiec 2005 )
Rozmawiałem Dorota Steinhagen 16-06-2005 , ostatnia aktualizacja 16-06-2005 17:26
Jak się tak przez cały dzień macha kijem, to się czuje wysiłek. Nic mi nie przeszkadza, ani komary, ani meszki - opowiada o swojej wędkarskiej pasji Mirosław Reterski, dyrektor częstochowskiego pogotowaia ratunkowego. To kolejny wywiad w naszym cyklu "Hobby na wysokim szczeblu"
Dorota Steinhagen: Taaaką rybę Pan złapał?
Mirosław Reterski: Miała 2 m 14 cm i ważyła między 88 a 92 kg. To był sum. Złowiłem go w marcu tego roku na rzece Ebro w Hiszpanii. To największa ryba w moim życiu.
Czy w Polsce takich dużych ryb nie ma, że trzeba aż do Hiszpanii jeździć?
- Są jeszcze większe sumy, nawet niedaleko, w zbiorniku Rybnik, w Wiśle też się zdarzają, ale jest ich mało. Trzeba mieć bardzo dużo czasu, by na takie egzemplarze zapolować. Według przewodników, tam gdzie ja byłem jest około 4 mln sumów. Największe dochodzą do 300 kg.
W Polsce dokąd Pan najchętniej jeździ na ryby?
- Nad San i Dunajec. To miejsca, które uwielbiam nie tylko ze względów wędkarskich, ale dla ich krajobrazu. Łapie się tam głównie świnki, brzany i klenie. Jak taka ryba ma dwa do trzech kilograwów, to pięknie walczy - prawie jak ten wielki sum, z którym zmagałem się blisko godzinę. A że łapie się je na bardzo delikatny sprzęt, to i satysfakcja jest wielka.
Co Pana w wędkarstwie pociąga?
- Adrenalina i krajobrazy.
To pewnie lubi Pan też polowania?
- Nie. Na moich oczach myśliwi zastrzelili kiedyś dwa kozły. Nieprzyjemny widok.
Co za różnica, czy się zabija kozła, czy rybę?
- Rybę mogę wypuścić. Wprawdzie lubię je jeść, szczególnie morskie, ale nie po to wędkuję. Bardzo często wypuszczam je z powrotem do rzeki. Czasem po prostu dlatego, że ryba jest bardzo piękna i waleczna.
Żona nie narzeka?
- Narzeka, ale co zrobić. Mówi czasem, że się czuje jak wdowa, szczególnie, jak ma w planie jakieś wyjście, a ja informuję, że koledzy już czekają i jedziemy. Ale to właśnie jest dla mnie odpoczynek, jak cały dzień przestoję w rzece w specjalnych butospodniach, zarzucając wędkę. Tylko przy wędkowaniu jestem w stanie zupełnie oderwać się od bieżących spraw. Ważne jest też fizyczne zmęczenie - jak się tak przez cały dzień macha kijem, to się czuje wysiłek. Nic mi nie przeszkadza, ani komary, ani meszki.
Największe komary gdzie Pan spotkał?
- Na Alasce, w King Salomon. Rany mi się goiły przez parę miesięcy.
To była wędkarska wyprawa?
- Pełna przygód. Na przykład misie grizzly nas zaatakowały. Podobno tam na pięciu mieszkańców przypada jeden niedźwiedź. Czasami mieliśmy wrażenie, że na łące, wzdłuż której przepływaliśmy, było tyle niedźwiedzi, ile u nas krów.
Co Pan tam łowił?
- Łososie. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu ryb w rzece, coś niezwykłego. A te widoki - wspaniałe.
|