- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Moje lata w Sienkiewiczu

Autor: Wójcicki Józef - PRO MEMORIA V 1992 R.
Data dodania: 21.05.2006 23:22:31

Zdjęcie robione pod kościołe św. Jakuba
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Zdjęcie robione pod kościołe św. Jakuba

Kliknij aby powiekszyc zdjecie


Kliknij aby powiekszyc zdjecie


Po zakończeniu działań wojennych wróciłem do pracy w szkołach średnich w Częstochowie. Uczyłem etatowo w Liceum Sienkiewicza. Praca była ciężka. Pracowaliśmy w godzinach rannych w normalnych liceach, a po południu w bardzo rozbudowanym Liceum dla Dorosłych, gdzie dyrektorem był prof. Józef Steczko. Normalnie kończyliśmy zajęcia około 20 – tej godzinie. Byliśmy przepracowani, ale nie było innej możliwości zorganizowania tej ciężkiej pracy.
Szkolne władze działały oczywiście pod kontrolą władz sowieckich. Początkowo nie było to tak widoczne, ale po pewnym czasie okazało się, , że dyrektorów ustawiono pod kątem akcji donosicielskich. Oto dyr. Sabok, zatwierdzony przez władze na to stanowisko – kiedyś tak ofiarnie pracujący w zespołach tajnego nauczania, zmienił się nie do poznania.
Oto charakterystyczny przykład jego pracy dyrektorskiej. Jednym z nauczycieli chemii był prof. Tuz, kilkuletni więzień Oświęcimia. Nerwowo wyczerpany nie mógł sobie dać rady z rozbawiona młodzieżą. W planie zajęć szkolnych miał aż 9 okienek. Biedny uskarżał się z tego powodu, ale dyr. Sabok absolutnie nie miał zamiaru poprawić planu zajęć.
Bardzo było mi żal kolegi Tuza. Kiedyś w czasie wolnej dla mnie godziny wziąłem ze ściany plan zajęć i po kilkunastu minutach udało mi się zmienić układ zajęć z korzyścią dla kolegi Tuza. Zostały mu tylko 2 godziny tygodniowy, tzw. Okienek. Kiedy dyr. Sabokowi przedstawiłem ten nowy rozkład zajęć ten po prostu zaczął szaleć. Zarzucił mi, że wtrącam się w nie swoje sprawy. Od tego czasu dyr. Sabok stał się moim zaciętym wrogiem, czego nigdy się nie spodziewałem. A jednak ! Skąd taka zmiana w stosunkach personalnych grona nauczycielskiego ?
Byłem wychowawcą klasy XI d.
Pewnego razu zupełnie niespodziewanie zjawił się w naszym liceum wizytator z Katowic i nikogo nie wizytował tylko mnie. Nie przywiązywałem do tego zbyt dużej wagi i nie spodziewałem się , że to mogła być zasadzka na mnie.
Wiedziałem od pewnych osób, że niektórzy partyjni niechętnym okiem patrzą na moje teatralne występy młodzieżowe, że mają jakieś zastrzeżenia do mych szkolnych otwartych prelekcji wygłaszanych przed rozpoczęciem lekcji dla całej szkoły, a na które często przychodziła młodzież z innych szkół. Komuś to bardzo przeszkadzało.
Albo inny charakterystyczny przykład dla tych czasów.
W czasie pewnej dużej pauzy dyrektor Sabok wpadł do pokoju nauczycielskiego bardzo podniecony i nakazał :
- Kolega Wójcicki ma natychmiast iść do Komitetu miejskiego Partii !
- Panie Dyrektorze ja mam teraz dwugodzinna lekcję w klasie przedmaturalnej i nie mogę nigdzie wychodzić, bo ta lekcja jest bardzo ważna i zaplanowana była już od dwóch tygodni.
- nic mnie to nie obchodzi, był telefon z partii. . Powiedział i poszedł. Ktoś miał mnie zastąpić w tej opuszczonej klasie. Nie miałem wyjścia. Poszedłem. Pierwszy etap to Komitet Miejski na ul. Kopernika. Ale tu nikt i nic nie wiedział o taki wezwaniu mnie. Kolega Wierzbicki – późniejszy wojewoda częstochowski, który wtedy pracował w Komitecie Miejskim oświadczył mi, że pewnie tu chodzi o inspektorat szkolny.
- Idźcie kolego na ul. Sobieskiego do inspektora Stępnia…Poszedłem…ale i tu tez nikt i nic nie wie o co chodzi…za poradą p. Inspektora Stępnia poszedłem do inspektora miejskiego. To samo.
Po dwóch godzinach wędrówki wróciłem do szkoły z niczym. Zameldowałem się panu Dyrektorowi i oświadczyłem, że wyszedłem na durnia. I to z czyjej winy ? Dyr. Sabok żachnął się , coś tam burknął pod nosem…że był telefon…
Po dwóch tygodniach miałem dyżur na szkolnym korytarzu w czasie dużej przerwy. Zauważyłem ucznia Kukulskiego, który chodził w tę i w tamtą stronę. Zadzwonił dzwonek na nową lekcję. Korytarz opróżniał się szybko i wtedy doszedł do mnie uczeń Kukulski.
- Panie profesorze – bardzo Pana przepraszam, ale to ja dzwoniłem z miasta o tym, że komitet partyjny Pana wzywa. Baliśmy się tej masowej pracy przedmaturalnej i na mnie padł wybór, by jakoś ta lekcja nie odbyła się. Osobiście Pana profesora przepraszam i także koledzy przepraszają za ten niecny figiel. Oni byli uspokojeni, a ja uchodziłem za bohatera, że całą klasę uratowałem przed tak trudna lekcją.
Oto i prawda jak dyrektor był nastraszony, gdy mu ktoś tam z miasta powiedział, że dzwoni Komitet Miejski Partii. Nie miał odwagi zapytać o nazwisko tego niby działacza partyjnego, ani mu do głowy nie wpadło, żeby zapytać się o nazwisko. Nie przypuszczał nawet, że to może być uczniowski kawał. Ale takie wtedy były układy… Po paru miesiącach zrozumiałem, że komuś zależało na tym, by mnie nastraszyć. To była wyraźna gra polegająca na tym, by mi dokuczyć w jakiś sposób. No i użyto do tego celu „ pokornego” dyrektora, który drżał o swoje stanowisko, bezwolnie wykonywał wszystkie polecenia góry partyjnej.
Kiedyś już po latach spotkałem byłego sekretarza partii tow. J. Jędrasa, który był już na wysłużonej emeryturze i opowiadał mi bardzo szeroko, jak to pewne osobistości partyjne nakłaniały go, aby mnie usunąć ze szkoły. Ale on, Jędras nie zgodził się na to. Bardzo mu podziękowałem za tę życzliwość, choć nie jestem pewny, czy to, co mówił, było prawdą. Bo oto pewien charakterystyczny fakt, który zaważył na mojej nauczycielskiej pozycji. Od lat w drodze do liceum Sienkiewicza wstępowałem na chwilkę do kościółka, tuz przy liceum.
Pewnego razu wychodząc z tego kościółka zatknąłem się na grupę partyjniaków z sekretarzem Jędrasem na czele. Zrozumiałem jasno, jaki będzie dalszy ciąg mojej nauczycielskiej kariery. I nie pomyliłem się. W kilka tygodni po tym fakcie zjawił się kuratoryjny wizytator z Katowic ( wtedy Stalinogród ) zdaje się nazywał się Morawski ( nie jestem pewien tego ) i był na mojej lekcji w klasie jedenastej, gdy opracowywałem z uczniami powieść ST. Żeromskiego „ Przedwiośnie”. Uczniowie moi wspaniale odpowiadali, byłem im wdzięczny ze tę postawę. Ale – o dziwo – pan wizytator nie rozmawiał ze mną na temat przebiegu lekcji. Po prostu wyjechał nagle do Stalinogrodu, choć wszyscy koledzy z grona nauczycielskiego oczekiwali na podobne wizytacje u siebie. Zrozumiałem, że jego wizyta była uzgodniona z dyr. Sanokiem, by stworzyć odpowiednie przesłanki do ukarania mnie. Byłem poważnie zaniepokojony, chwilami ogarniało mnie jakieś przerażenie, a w dodatku w mym życiu rodzinnym boleśnie przezywałem niepokoje i dolegliwości mej chorej od lat małżonki.
Aż tu nagle olśniewająca wiadomość. Był to koniec roku szkolnego 1951 roku i własnie pod koniec lipca tego roku otrzymałem z sekretariatu szkoły dwutygodniowe wczasy w Ustroniu Morskim, niedaleko Kołobrzegu. Byłem zdziwiony, bo przecież nie składałem żadnego podania o podobne urlopowe wakacyjne wypoczywanie. Zwłaszcza zastanawiał mnie termin – od 14 do 28 sierpnia. Nie wiedziałem, czy jechać, czy zrezygnować z tej arcyciekawej propozycji. Ale małżonka moja, choć stale ulegała różnym bolesnym przeżyciom, nakłaniała mnie, bym jechał sam. Ja wprawdzie namawiałem ja, by jechała wraz ze mną i byłem skłonny zapłacić za jej pobyt, ale pan dyr. Sabok tłumaczył mi wymijająco, że to nie należy do jego kompetencji. Ostatecznie tak, jak mi radziła małżonka, pojechałem do Ustronia. Wprawdzie nie było tam żadnego luksusu, ale ogólnie rzecz biorąc nieco odpocząłem. Morze jakoś dobrze mi zrobiło.
Do Częstochowy wróciłem 28 sierpnia i o dziwo 29 sierpnia otrzymałem dokładnie dwa dni przed początkiem roku szkolnego pismo pana dyr. Saboka, że jestem zwolniony z Liceum Sienkiewicza i przeniesiony do liceum w Kłobucku. Dyrektorem liceum w Kłobucku był jakiś zetempowiec, podobno bezwzględny ( oczywiście ) i dobrze widziany we władzach partyjnych. Byłem zdenerwowany, wprost załamany. Żona moja jednak uspakajała mnie , jak mogła.
- Nie pojedziesz do Kłobucka, poszukamy jakiejś innej pracy na miejscu w Częstochowie.
Na ręce dyr. Saboka złożyłem urzędowe odwołanie – oczywiście za pokwitowaniem i tak to wszystko przeżywałem, że poważnie się rozchorowałem. Wezwany lekarz dr Jan Piwowarczyk zwołał specjalna komisje lekarską, która po dłuższych badaniach w szpitalu wydała orzeczenie, że co najmniej cztery albo i więcej tygodni musze pozostawać pod ścisłą opieką lekarską. Małżonka moja jak mogła panowała nad sobą, ale wiedziałem po jej zachowaniu, że bardzo to przeżywa i to zapewne spowodowało pogorszenie się jej zdrowia, co w parę lat potem skończyło się jej śmiercią. Do Kłobucka jednak nie pojechałem. Pan dyr. Sabok zapewne pod dyktando „ władz” partyjnych na moje miejsce zaangażował „ sympatię” władz odgórnych panią Milton, uczącą przedtem w Liceum Traugutta.
W moim domu zapanował głód. Przecież nie wypłacono mi żadnych poborów nie otrzymałem żadnego zasiłku. Na szczęście z pomocą przyszli nam rodzice mojej żony. Czas upływał i choć osłabiony postanowiłem jechać do Katowic do władz kuratoryjnych, by wreszcie dowiedzieć się , jaki jest mój los nauczycielski. Było to w pierwszych dniach października 1951 roku

Wojewódzka Komisja Nauczycielska w Kuratorium

Przyjechałem wczesnym rankiem do Katowic i dopiero około drugiej godziny po południu zmontowano specjalna komisję pod przewodnictwem pani Wolnej, z którą urzędowało sześć, może siedem osób. Używałem różne środki wzmacniające moje osłabione serce. Czekałem na decyzję komisji, która miała zdecydować o moim losie. Zasypywano mnie różnymi pytaniami, na które odpowiadałem krótko i jasno, wypowiedzi moje popierając przywiezionymi z sobą dokumentami. Członkowie komisji byli wyraźnie zakłopotani, nie wiedzieli jak wyjść z kłopotliwej sytuacji. Wreszcie po naradzie poufnej oświadczyli mi : Proszę jechać do domu a po rozpatrzeniu sprawy zawiadomimy obywatela o wynikach naszych w wiadomej sprawie.
Przyjechałem do Częstochowy i pomimo zapewnień szanownej komisji po dwóch tygodniach oczekiwania zdecydowałem się jechać do Ministerstwa Oświaty. Nie mogłem już dłużej żyć w ciągłej udręce, nie mogłem patrzeć na udręczona małżonkę i popłakujące w biedzie dzieci.
Przypomniałem sobie, że kiedyś wizytował moje lekcje wizytator kielecki ( kiedy częstochowskie szkoły podlegały kieleckiemu kuratorium ). Pamiętam nawet nazwisko tego wizytatora. Nazywał się Chłapowski, który bardzo rzeczowo i przychylnie potraktował moją pracę nauczycielską. A więc najpierw zamelduje się u niego i przedłożę mu swoje sprawy, może mi cos poradzi.

Warszawa – Ministerstwo Oświaty

Wszedłem do Ministerstwa Oświaty z nadzieją, że może dowiem się czegoś konkretnego, co i kiedy będzie zdecydowane w mojej sprawie i o mojej nauczycielskiej pracy.
Pan wizytator Chłapowski poznał mnie, ale natychmiast oświadczył, że nie może mi pomóc. Zasmuciłem się i miałem już wyjść, gdy nagle od dalszego stolika podniósł się osobnik, który w grubiański sposób zaczął podnieconym głosem wyzywać.
- To wy jesteście wrogiem ludu i takich wsadza się do więzienia !I tu obrzucił mnie stekiem niewybrednych i nieocenzurowanych słów. Nie wiem do dziś, co sprawiło, że postanowiłem zareagować. Było mi już wszystko jedno, co ten osobnik zdecyduje…
- Nie wiem z kim musze tak „ kulturalnie ” wysłuchiwać ordynarne słowa… Wypraszam sobie takie obrzydliwe słownictwo i niczym nieusprawiedliwione oskarżenia… Pana wizytatora Chłapkowskiego poproszę na świadka tego zajścia, sprawę skieruje do sadu…Zaskoczenie… Jakiś pan ( podobno Dobosiewicz – poznaniak pracujący w Ministerstwie Oświaty ) pociągnął mego „ kulturalnego ” rozmówcę i ten wycofał się
Później dowiedziałem się , że tym kulturalnym osobnikiem był nie kto inny tylko ideowy wychowawca polskich żołnierzy walczących u boku armii radzieckiej. To był pan W. Sokorski.
W dniu poprzedzającym mój wyjazd do Warszawy poszedłem z małżonką na stację kolejową kupić bilet. Pan inspektor Gładysz grzecznie przeprosił moja małżonkę i prosił, by zechciała stanąć w kolejce, gdyż on chciałby ze mną zamienić kilka zdań. Żona moja zgodziła się. Odszedłem na bok. Z kolei pan inspektor grzecznie mnie powitał, podał mi rękę i zaczął : - Panie kolego, kto wam tak przeszkadza ? Wy jesteście w naszym mieście powszechnie szanowani i Was wysyłają do Kłobucka ? Częstochowa traci bardzo duża.
- Panie inspektorze nic nie mogę panu na ten temat powiedzieć. A zresztą władza wie, co czyni. Pan inspektor zaniemówił. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Kupiłem bilet, przygotowałem się do podróży i wczesnym rankiem znalazłem się w Warszawie , w Ministerstwie Oświaty.
Nie miałem więc żadnych szans. Postanowiłem wrócić do Częstochowy załamany psychicznie i fizycznie poważnie nadwątlony. Miałem o oczach łzy. Żegnając się z panem wizytatorem Chłapowskim usłyszałem po cichu jego wypowiedź :
- Niech pan idzie na drugie piętro – do kadr, to może tam coś lepszego panu powiedzą…
Nie miałem już nic do stracenia.. Poszedłem na drugie piętro do działu kadr.

W kadrach Ministerstwa Obrony

Długi korytarz oświetlony elektryczna lampką . Przed pewnymi drzwiami świeci się czerwone światło, na korytarzu czeka na swą kolejce czterech mężczyzn. Stanąłem piąty. Po kilkunastu minutach zapaliło się zielone światło. Jakiś osobnik wychodzi z gabinetu na korytarz, a pierwszy kandydat na rozmowę zwraca się do zebranych :
- Panowie kto chce iść pierwszy to proszę , ja poczekam.
Ja zgłaszam się : - Jeśli panowie nie mają nic przeciwko mnie, to ja chętnie z pańskiej grzeczności skorzystam i pójdę… Zgodzili się wszyscy. Więc pukam i wchodzę. Duży pokój, na środku pokaźnych rozmiarów biurko, przy którym siedzi jakaś pani może trzydziestu lat. W kącie pokoju stolik, na którym telefon i jakieś aparaty.
Spojrzałem na urzędującą panią . Zesztywniałem z wrażenia. Skądś ja znam…
- W jakiej sprawie ?
- Przepraszam Panią , przyszedłem dowiedzieć się dlaczego „ awansowałem ”w swoim zawodzie nauczycielskim z Częstochowy do Kłobucka.
Pani Naczelnik ciągle nie patrząc mi wprost w oczy powiedziała już nie przez „ wy ”, ale _ Niech pan siądzie i poczeka.
Usiadłem na krześle i czekam, a pani Naczelnik telefonicznie zażądała akt w mojej sprawie – zdaje się nr 282. Za kilka minut otrzymała cała wypchaną różnymi dokumentami teczkę, którą starannie zaczęła przeglądać. Po paru minutach dała mi jedno z wielu pism.
- Proszę to sobie przeczytać.
I oto co wyczytałem z tego pisma :
Dyrektor Sabok na urzędowym piśmie pisze , że obywatel Wójcicki utrudnia mu pracę, buntuje nauczycieli, wtrąca się do organizacyjnej i wychowawczej działalności dyrektora, młodzież tak zdemoralizował, że wszelkie zarządzenia miejscowych władz szkolnych i administracyjnych nie są wykonywane. Wobec tego dyrektor po porozumieniu się z władzami kuratoryjnymi w Katowicach postanowił przenieść obywatela Wójcickiego do Kłobucka, gdzie dyrektorem jest młody, znany działacz partyjny i opiekun ZMP. On na pewno ukróci metody postępowania ob. Wójcickiego.

Podpis dyrektora szkoły – obok pieczęć
Liceum H. Sienkiewicza w Częstochowie.

I arcy wymowny dopisek częstochowskiego inspektora szkolnego ob. Gładysza „ W całości podzielam pogląd ob. Dyrektora Saboka i godzę się na przeniesienie ob. Wójcickiego do Kłobucka, co będzie z korzyścią dla obydwu szkół.
Podpis : T. Gładysz

Po przeczytaniu podanego mi pisma wstałem i oświadczyłem :
- Proszę Pani , wobec takich „ faktów ” jestem do dyspozycji władz…proszę mnie aresztować.
Pani Naczelnik – o dziwo – znała widocznie dobrze stosunki częstochowskie ( cos tam wspominała o tajnym nauczaniu w Częstochowie pod kierunkiem pani dyr. Idzikowskiej ) i z pewnym , lekkim uśmiechem oświadczyła :
- Proszę pana tak z byle powodu nie wsadza się ludzi do więzienia. Proszę spokojnie jechać do Częstochowy.
- ale z Kłobucka grożą mi, że jeśli tam nie podejmę pracy…to odpowiednio mnie ukarzą…
- A odwołanie pan złożył ?
- Tak – złożyłem panu dyrektorowi Sabokowi i specjalne pismo wysłałem też do ministerstwa Oświaty. Pani Naczelnik spojrzała do dokumentów i spokojnie oświadczyła :
- Tak zgadza się , może pan jechać spokojnie do domu, nikt nie ma prawa zmusić pana do wyjazdu do Kłobucka dopóki my nie zdecydujemy o tym – Proszę spokojnie jechać . Do widzenia !
Już chwyciłem za klamkę, gdy Naczelnik pytająco zagadnęła :
- Pobory pan otrzymuje ?
- Nie proszę pani, od momentu zwolnienia nie otrzymałem ani grosza.
- Niemożliwe !
- Tak proszę pani – mówię prawdę, nie wiem jak to mam Pani udowodnić.
Pani Naczelnik zdenerwowała się .
- Proszę chwile zaczekać. – wyjaśnimy wszystko. Nacisnęła guzik. Zjawiła się znana mi młoda dziewczyna.
Po paru dniach, gdy tylko pojawiłem się w szkole, oczywiście żadnych czynności dydaktycznych nie wykonując – gdyż moje stanowisko zajęła już pani Milton – od dawna bardzo faworyzowana przez czynniki partyjne.
Upłynęło kilkanaście dni i pewnego poranka otrzymałem pismo kolegi Mieczysława Hermana, dyrektora Liceum Traugutta, że chętnie mnie u siebie zatrudni. Przypuszczam, że Komitet Miejski zmusiła dyr. Hermana – członka Partii Ludowej do takiego taktycznego rozwiązania, która po prostu kompromitowała miejscowe czynniki partyjne. Nie mogli przecież wycofać swej pupilki i zaakceptować mnie, bo to byłoby dla nich największą klęską. A ja długo się nie zastanawiałem. Zgodziłem się na przedłożoną mi propozycje dyr. Hermana. Zastanawiała mnie postawa kol. Milton – tak bardzo faworyzowanej przez czynniki partyjne. Milczała i chyba w duchu przeklinała tę całą sprawę. Dlaczego znaleziono takie rozwiązanie ?
Od połowy lutego tego roku zacząłem pracować w Liceum Traugutta. Młodzież przyjęła mnie bardzo życzliwie, zwłaszcza 10 – ta klasa, w której wyznaczono mi role wychowawcy. Z ulgą podjąłem pracę pedagogiczną. Wyraźnie odczułem pewne uspokojenie, co w dużym stopniu wpłynęło na aktywność mych zamierzeń.




[Komentarze (2)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych