- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Refleksje Jana Pytla

Autor: Cieślak Aleksander ( opracowanie )
Data dodania: 16.06.2007 09:50:37

W szkole dość szybko się aklimatyzowałem, wydaje mi się, że zostałem również zaakceptowany przez nowych kolegów. Znalazłem się w klasie, której wychowawcą był polonista, profesor Józef Wójcicki. Był to bardzo dynamiczny, jeszcze relatywnie młody człowiek, przed wojną był asystentem na Uniwersytecie Poznańskim. W czasie wojny pracował na tajnej filii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Częstochowie. Był pełen śmiałych pomysłów, które konsekwentnie realizował. Miał dobre układy z miejscową kurią biskupią. Dzięki temu, korzystając z samochodów ciężarowych Caritasu, zorganizował nam dwie olbrzymie wycieczki krajoznawcze. W klasie trzeciej na trasie Opole, Wrocław, Wałbrzych, Duszniki i Kraków, a w klasie czwartej na trasie Łódź, Warszawa, Gdańsk, Kołobrzeg Szczecin Poznań. Pozwoliło nam to poznać kawał kraju i ogrom wojennych zniszczeń.
Profesor Wójcicki był moim wychowawcą zarówno w gimnazjum jak i w liceum. Ja z kolei przez cały ten czas pełniłem zaszczytne obowiązki tak zwanego wójta klasowego. Łączyły nas zatem obowiązki, w pewnym sensie, służbowe. Ponad to łączył nas mój aktywny udział w organizowanych przez niego imprezach. Nasz wychowawca organizował przedstawienia teatralne oraz widowiska, pod tytułem „Mówią Nasze Wieki”, ilustrujące historię literatury. Oczywiście byłem mocno zaangażowany w tych imprezach."
Sabok – w czasie przeprowadzek sprzętu szkolnego z Jasnej Góry do budynku w Alejach uczniowie schowali w klasie za ławkami dość dużych rozmiarów portret Piłsudskiego. Obraz był prawie naturalnej wielkości, niemniej jednak ukryto do za ostatnimi ławkami. Na ławkach w tym czasie leżały palta, kurtki ( nie było szatni, ze względu na kradzieże uczniowie trzymali swoje ubrania właśnie na ostatnich ławkach ) i dlatego z przodu klasy zbytnio nie było widać końca Sali. Dlatego obraz dość długo stał ukryty. Dopiero dyrektor Sabok któregoś dnia w czasie lekcji wypatrzył obraz , natychmiast kazał odnieść do sekretariatu. Podobnie postępowano w tym okresie z innymi obrazami np. Rydz – Śmigłego czy prezydenta Mościckiego.

Religia – ostatni raz religia zdawana była przez uczniów na maturze w 1949 roku. Rok później państwo polskie wypowiedziało konkordat Watykanowi i religie ze zdawania na maturze usunięto.


Markowski Szczęsław – uczniowie sadzili że ma na imię Szczęsny. Nauczał biologii. Legenda i słuch głosiły że najprawdopodobniej służył w Legii Cudzoziemskiej. Był bardzo wymagającym i stanowczym mężczyzną stąd być może takie przypuszczenie. W czasie okupacji mieszkał przy końcu ul. Czarneckiego, obok zakładu, który produkował instrumenty muzyczne. Tuż obok była też piekarnia. W czasie okupacji w związku z dość dużym ruchem koło tego domu łatwiej było prowadzić tajne komplety. Na tajnych kompletach nauka była zdecydowanie lepsza. Był przede wszystkim bezpośredni kontakt i nauczycielem, uczniów było zazwyczaj około 4 - 6 . Dlatego może to nawet przypominało korepetycje. Ale komplety były dość kosztowne. Aby były ekonomiczne dla nauczyciela to oczywiście ileś tam pieniędzy kosztowały. Często okazywało się , że dość dużo. Prof. Markowski na kompletach nauczał biologii, chemii i geografii. Po wojnie w szkole już tylko biologii. Był nauczycielem prowadzącym dość łagodnie i w przyjemny sposób swoje zajęcia.
Bywało jednak , że stawał asie nerwowym. Nie znosił wręcz jak klasa , albo pojedynczy uczniowie spóźniali się na lekcje. A przecież młodzież zmieniała pracownie, klasy i bywało, że dość późno docierała do pracowni chemicznej. Wtedy profesor krzyczał, wyzywał i miał poważne pretensje.
Nie znosił również jak ktoś był nieprzygotowany. Raz w podobnym przypadku, kiedy zorientował się , że uczeń Lechowicz ( już nie żyje ) nie umie, wyrwał z zydla jedną z czterech nóg i ruszył na biednego ucznia. Ten widząc, w jakiej może znaleźć się sytuacji ze strachu zemdlał. Profesor Markowski przestraszył się nie na żarty i wspólnie z klasą ocucił Lechowicza.
Profesor Markowicz w późniejszych latach nauczał jeszcze w Technicznych Zakładach Górnictwa Rud w Częstochowie.

Pączkowa Eugenia – jej nazwisko pasowało do postury. Był okrąglutka jak różowy pączek. Nauczała poprawnie. W tym okresie była młoda nauczycielka więc już mocno wyrośnięci uczniowie prawili komplement za komplementem.
Kiedyś na lekcji, kiedy omawiane były czasy Garibaldiego Profesor Pączkowa tak mniej więcej sformułowała pytanie do młodzieży : - Kto mi powie co słychać w Rzymie ? Na to jeden z uczniów odpowiedział :
- Jeden śpi , a drugi drzemie.
Na historie w tym czasie obowiązywał podręcznik historii autorstwa Dąbrowskiego, wydany jeszcze przed wojną. Tak, że okresie zaraz po 1945 roku historia nie była jeszcze fałszowana i wypaczana.

Chłap – nauczał wiedzy o społeczeństwie. W tym czasie obowiązywał zakres wiedzy od 1939 roku do 1949 czyli zaledwie 10 lat. Profesor był nauczycielem obiektywnym i starał się przedstawiać wykładane tematy neutralnie bez żadnej otoczki politycznej. Zawsze mówił z głowy, był starannie przygotowany do zajęć. Był nieprzekupny i dość ostry. Miał zwyczaj, że choć nie wymagał perfekcyjnej wiedzy, nie „ dusił „ ucznia pytaniami to jednak, gdy tylko zorientował się , że uczeń nie umie to na następnej lekcji wymagał dokładnej znajomości materiału, ale od początku roku. To oczywiście podnosiło poprzeczkę nauczania i tego uczniowie się potwornie bali. W tym czasie w prace w komitecie rodzicielskim była zaangażowana matka Cezarego Kujawskiego ( po ukończeniu liceum został pilotem , do dziś posiada licencje na loty ). Wspólnie z matką Mariana Szymańskiego pomagały w przygotowaniu śniadań, herbaty. Ale okazało się , że pomimo tego, że panie te widziane były często w szkole i profesorowie orientowali się w ich pomocy to jednak w ostatniej klasie Cezary Kujawski nie został dopuszczony do matury, którą zdał w następnym roku w Liceum im. R. Traugutta a sprawcą niedopuszczenia do egzaminu maturalnego był oczywiście profesor Chłap. W sprawie tej nie pomógł i dyrektor Sabok. Nawet przeniesienie do klasy równoległej nie wchodziło w grę.

Seifiried Tadeusz – Na początku w 1945 roku matematyki uczył profesor Steczko. Dał uczniom solidne podstawy matematyczne. Ale potem nastąpiła zmiana uczącego i matematyki zaczął nauczyć właśnie profesor Seifried. Był człowiekiem mądrym i inteligentnym. Z jego nauczania korzystali przede wszystkim ci uczniowie, którzy naprawdę chcieli się nauczyć i przygotować do egzaminów na studia. Ale bywało i tak, że gdy klasa przeszkadzała na lekcji wtedy wyciągał gazetę i czytał sobie spokojnie, a reszta robiła co chciała. Czyli ten , który słuchał wykładu, i śledził tok rozumowania profesora, ten wygrywał podstawy dobrej wiedzy.
Profesor Seifried był człowiekiem tolerancyjnym, spokojnym , lubianym przez młodzież.

Tomala
Na końcu edukacji szkolnej matematyki nauczał prof. Tomala. Korzystał z podręcznika Szekli ( napisanego jeszcze przed wojną ). W ostatnim okresie kiedy dochodził do końca podręcznika ( najprawdopodobniej była to różniczka ) przerabiał to tak jakby był to początek matematyki. A był to już najprawdopodobniej materiał dodatkowy, nadobowiązkowy. Ale jak się okazało po latach, ci co wtedy uczyli się do końca skorzystali z tych lekcji i ucząc się ponownie tego na studiach nie mieli z tym najmniejszych problemów. .
Był nauczycielem o wysokiej kulturze osobistej, wymagającym, w nauczaniu nie stosował żadnej taryfy ulgowej.
Kiedyś w tłusty czwartek klasa schowała kredę a jej miejsce położyła kawałek sera. Dodatkowo wysmarowała dość dokładnie tablicę smalcem ( był wtedy bez żadnych detergentów ). Gdy profesor Tomala zaczął lekcje matematyki to oczywiście, żeby cokolwiek wytłumaczyć musiał podejść do tablicy i cokolwiek napisać. I gdy to uczynił i wziął kawałek sera wtedy dość szybko zorientował się , że klasa zrobiła mu kawał. Gdy po chwili otrzymał prawdziwa kredę i próbował cos napisać to okazało się i to niemożliwe. Profesor roześmiał się i przyjął to wszystko za żart. Ale o całym zajściu dowiedział asie dyrektor Sabok i natychmiast „ wyłowił ” uczniów, którzy spreparowali całe zajście i musieli bardzo dokładnie umyć po lekcji tablicę. Mycie tablicy jak się później okazało wcale nie było takie proste.


Turski – Gdy uczył w szkole miał grubo po sześćdziesiątce. Pochodził ze Wschodu. Fascynowała go sztuka. Nauczał rysunku. Wszyscy ci, którzy wybrali się po skończeniu liceum na architekturę wspominali potem, że lekcje z profesorem Turskim były niezwykle wartościowe i przydatne. Przybliżał jak tylko potrafił historie sztuki ( wzorował się na podręczniku Niemojewskiego ) i w pełni mu się to udawało. Często na lekcje przynosił albo własne rysunki, albo ksiązki z ilustracjami i podczas swojego wykładu pokazywał prace, zdjęcia na potwierdzenie swoich słów, albo dla lepszego zobrazowania danego tematu. Nauczał na wysokim poziomie. Dla młodzieży był wyrozumiały, nie dokuczał uczniom. Najważniejsi byli dla niego ci wszyscy , którzy go słuchali. Reszta mogła nie uważać, ale musiała zachowywać się cicho. Ci co słuchali robili to z wielka przyjemnością, bo było naprawdę o czym słuchać.
Raz opowiedział na swojej lekcji historie o pewnym panu, który często przechadzał się alejami tam i z powrotem z psem. Profesor Turski był tym faktem zbulwersowany, uważając, że z psem raczej iść trzeba po za miasto, bo tam jest więcej swobody dla zwierzęcia.
Ale na kolejnej lekcji ponownie nawiązał do historii pana z psem. Powiedział nam, że już teraz wie, i że rozumie przyczynę dlaczego odbywają się codziennie te spacery. Otóż tym tajemniczym panem był weterynarz i dlatego przechadzał się alejami, aby zareklamować swój zawód. Zadbany pies miał być żywą reklamą dla jego profesji.
Profesor Turski o Częstochowie zwykł mawiać : „ nabożno – dewocjonalno – złodziejskie miasto ”.
Profesor Turski był człowiekiem solidnym, spokojnym. Miał charakterystyczny chód, być może związany z jego podeszłym wiekiem, mianowicie kiedy szedł na zajęcia , chód jego przypominał „ człapanie ”.

Wójcicki
Można o tym człowieku mówić same superlatywy. Wielki ideowiec. Kiedy zorganizował wycieczkę do Warszawy ( a nocy chłopcy sami uruchomili samochód , którym przybyli z Częstochowy do Warszawy, jeździli nim po dziedzińcu, aż spalili sprzęgło ) i okazało się , że samochód wymaga naprawy, wtedy prof. Wójcicki sprzedał swój zegarek i opłacił naprawę samochodu.
W tamtym czasie przynajmniej raz, dwa razy w roku szkolnym organizował wycieczki dla klasy. Nieraz dobierał uczniów z innych klas, czasem dziewczęta od sióstr Nazaretanek, gdzie tez miał kilka godzin zajęć. Organizacja wycieczek w tamtym okresie wymagała sporego zaangażowania, często profesor Wójcicki wynajmował schroniska, bądź nocleg przypadał w seminariach duchownych, w szkołach itp. Ponadto wędrówki z młodzieżą były niebezpieczne z uwagi na chuligaństwo i bandytyzm wśród miejscowej ludności.
W ten sposób uczniowie zwiedzili Wrocław ( jazda była obok niemieckiej autostrady, która w tym czasie była zamknięta, ogrodzona a korzystać mogły jedynie pojazdy radzieckie i wojskowe ), Szczecin, Kołobrzeg, Świdnice ( tutaj przyjmował ich ksiądz Marchewka , który był pierwszym redaktorem „ Niedzieli ” po wojnie ).
Profesor Wójcicki stawiał na lekcjach na patriotyzm, intelekt i mądrość ucznia. Każda lekcja rozpoczynała się zawsze od tej samej maksymy zaczerpniętej ze Szkoły Rycerskiej :
„ Święta miłości kochanej Ojczyzny,
Czują cię tylko umysły poczciwe.
Dla ciebie zjadłe smakuj trucizny,
Dla ciebie więzy potem niezelżywe,
Byle cię można wspominać, byle wspierać
Nie żal żyć w nędzy , nie żal i umierać.”
( podejrzewam, że jednak dokładnie nie odtworzyłem tekstu – autor )
Stawiając na intelekt ucznia, czasem dawał na wypracowaniu temat dowolny, ( „ Lecą liście z drzew” ).
Mniej więcej dwa razy w roku szkolnym organizował z uczniami przedstawienia tematycznie związane z przypadającymi rocznicami, bądź sięgał do lektur szkolnych. W ten sposób między innymi wystawione zostały : Obrona Częstochowy, Fredro, czy tez fragmenty lektur szkolnych.
Profesor Wójcicki był człowiekiem religijnym, w Religi szukał do swych zajęć i wątków patriotycznych. Był człowiekiem utalentowanym, sięgał do czytanek patriotycznych. Korzystał w tamtym okresie z „ Mówią wieki ” , gdzie można było odnaleźć sporo czytanek patriotycznych. Na lekcjach umiejętnie dobierał wiersze ( Mickiewicza, Słowackiego czy Krasińskiego ).
Był wraz z profesorem Mikołajtisem ( pracującym wówczas w LO im. R. Traugutta ) zaangażowany w uroczystości, kiedy na Wawel sprowadzano z Paryża zwłoki Słowackiego.
Profesor Wójcicki nauczał na tajnych kompletach w czasie okupacji.
Pod koniec życia, kiedy zaczął poważnie chorować i leżał w szpitalu, w Sali szpitalnej obok profesora Wójcickiego leżał ojciec Cezarego Kujawskiego. Czarka Kujawskiego profesor Wójcicki uczył ponad trzydzieści lat temu, a jednak go rozpoznał, jako swojego ucznia.

Steczko Józef– nauczał nas kompletach. W czasie wojny na ul. Kilińskiego w pobliżu obecnego budynku pogotowia a za okupacji gestapo nauka odbywała się u Andrzeja Michny. Jego dziadek był felczerem i w związku z tym kręciło się tam dużo ludzi co nie wzbudzało podejrzeń gdy przychodzili uczniowie na zajęcia. Na kompletach nauczał na poziomie gimnazjum w klasie I i II. Uczniowie musieli posiadać zeszyty. Zajęcia prowadził spokojnie, powoli, jasno wykładał, na końcu każdy przykład poprzedzał zadaniem. Na zajęcia prof. Steczko przychodził zawsze perfekcyjnie przygotowany. Co pewien czas robił klasówki, sprawdziany. Po odtworzeniu gimnazjum w budynku gimn. Słowackiego w 1945r. już naszej klasy matematyki nie uczył. Nauczyciel matematyki został zmieniony i z tego powodu jego wszyscy uczniowie z kompletów ubolewali.

Walecki Marian – nauczał historii. Nauczał tylko na kompletach w czasie wojny. Prawdopodobnie pochodził z terenów przyłączonych do Rzeszy, chyba był wysiedlony. W tym okresie był to już starszy pan około sześćdziesiątki. Nosił dość krótkie spodnie powyżej kostki z czego uczniowie mieli zawsze ubaw. Nauczał historii mając za podstawę podręcznik Dąbrowskiego. Kładł duży nacisk na polityczną motywację rozrostu rzeczpospolitej obojga narodów przy okazji omawiania tych czasów na lekcjach. Doskonałym uzasadnieniem tej tezy był tekst Unii Lubelskiej.

Prof. Bernatek
Ciekawa postać. Zapalony do zajęć praktycznych. Na etacie zatrudniony był w prywatnym liceum „ Nauka i Praca ”, w Gimnazjum H. Sienkiewicza miał tylko kilka godzin. Jego pasją było gromadzenie różnego rodzaju sprzętu, kupował stare niemieckie radiostacje, aparaty radarowe itp. Następnym etapem była naprawa tego sprzętu, przy czym naprawiał to najczęściej z uczniami. Cały ten sprzęt zgromadzony był w liceum „Nauka i Praca”, często zapraszał tam chłopców i razem z nimi oglądali te urządzenia i próbowali naprawić a nawet udawało się im ściągać eksperymentalne obrazy telewizyjne z Anglii. W „Nauce i Pracy” nie miał z kim tego robić, gdyż była to szkoła średnia prowadzona przez zakonnice tzw. skrytki tylko dla dziewcząt.
Potem wyemigrował do Warszawy, gdzie w czwartki wprowadził zwyczaj, że znajomi częstochowianie spotykali się w kawiarni na Nowym Świecie róg ulicy Świętokrzyskiej.

Po profesorze Bernatku, który uczył nas fizyki w gimnazjum zaczęła nas uczyć prof. Jaźwińska Józefa. Bardzo nerwowa pani, bardzo niska, okrąglutka. Wymagała maksymalnie od uczniów i to wszystkich, bez względu na to czy mieli predyspozycje humanistyczne, czy to były umysły ścisłe. Jeżeli ktoś nie był przygotowany lub nie mógł jej wywodów zrozumieć wtedy krzyczała, i podniesionym głosem wyzywała delikwenta, często nawet go obrażając.
W nauce korzystała z podręcznika Kalinowskiego. Uczyła bardzo starannie. Każdą zadaną pracę domową sprawdzała. Wszyscy jej się bali.
Niektóre zajęcia prowadziła w pracowni fizycznej. W pracowni tej było dość duże różnego rodzaju sprzętu, często dość dobrze zachowanego od czasów przedwojennych. Jednak prof. Jaźwińska była raczej teoretykiem i pokazów procesów fizycznych nie przeprowadzała.
Przed wojna była asystentką u profesora Mościckiego, późniejszego prezydenta Polski. Poziom jej wykładów mogli ocenić później ci z nas, którzy studiowali na politechnikach. Wystarczyło sobie powtórzyć zakres fizyki przerabianej przez prof. Jaźwińską by przebrnąć bez trudności przez wszelkie zaliczenia.



Ks. Dr Stanisław Paras – prefekt
Zapalony pedagog. Często mawiał o sobie duszpasterz młodzieży. Na KUL’u obronił pracę doktorską pt. „Duszpasterz młodzieży” następnie opublikowaną w formie książki. Niektórzy z nas dostali egzemplarz w dowód sympatii.
Był kapelanem drużyny harcerskiej. Często wyjeżdżał z młodzieżą na obozy harcerskie. Mieszkał w domu księży na ul. 3 Maja. Chcąc reaktywować działalność SODALICJI zapraszał chłopców do siebie na herbatę i pączki starając się delikatnie omawiać problemy tej zniesionej i w tym czasie zakazanej organizacji. Jednym z szeroko dyskutowanych tematów było omawianie problemów człowieczeństwa opisywanych wtedy w bardzo modnej książce Alexis’a Carel’a pt. „Człowiek istota nieznana” świeżo przetłumaczonej z francuskiego i wydanej w Polsce. Z tych spotkań ks. Paras sporządzał listy obecności, które przemyślnie gdzieś chował w futrynach okien i zwykle na następny raz nie mógł ich znaleźć budząc ogólną wesołość zebranych. Dla podkreślenia ważności spotkań oświadczał nam, że nawet gdyby ks. Biskup coś chciał od niego podczas spotkania to by odszedł z kwitkiem. Dobrze, że nikt nie doniósł na UB bo by to się źle dla nas skończyło.
Był dobrym człowiekiem ale bardzo nerwowym, często się jąkał. Na lekcjach namawiał do dyskusji światopoglądowych, wypowiedzi, był tolerancyjny.
Po zakończeniu pracy na terenie Częstochowy został proboszczem najpierw w Przedmościu a potem Strzemieszycach. W Przedmościu odwiedziłem Go podróżując na rowerze a w Strzemieszycach samochodem. Poznałem wtedy też Jego gościnność. Gospodarstwo na plebanii prowadziła Mu rodzona siostra co zawsze bardzo mocno podkreślał.


[Komentarze (1)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych