- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Wspomnienia Władysława Grzyba

Autor: Cieślak Aleksander ( opracowanie )
Data dodania: 16.06.2007 08:09:00

W liceum im. H. Sienkiewicza pracowałem krótko, bo praktycznie przez jeden rok szkolny. Ale o tyle ważne było to wydarzenie w moim życiu, bo tak naprawdę oznaczało moją pierwsza pracę w moim życiu.
Tak więc w roku szkolnym 1957 / 58 podjąłem pracę w Liceum im. H. Sienkiewicza. Co prawda początkowo chciano mnie przymusowym nakazem pracy skierować do szkoły w Czeladzi, ale później uwzględniono moja prośbę o możliwość pracy w Częstochowie ( pochodziłem z okolic Krzepic i siłą rzeczy Częstochowa była mi bliższa ). Moje pierwsze spotkanie z dyrektorem Sabokiem było nad wyraz sympatyczne. Licem Sienkiewicza miało już swoją markę, ja natomiast byłem początkującym nauczycielem. Trzeba pamiętać , że w tamten okres - koniec lat pięćdziesiątych był czasem odwilży politycznej.
Już na początku naszej rozmowy dyrektor Sabok zapytał mnie, gdzie będę mieszkał w Częstochowie ? Przychodząc z nakazem pracy nawet nie pomyślałem o tym. Odpowiedziałem , że nie mam żadnego lokum , ani tym bardziej pomysłu na to, gdzie po pracy przebywać. Dyrektor zaprowadził mnie do jednej z sal lekcyjnych , gdzie ułożone były i zmagazynowane ławki i krzesła i zaproponował, abym tak przemieścił ten sprzęt szkolny, aby zrobić sobie miejsce na tapczan. Zamieszkałem wobec tego w szkole. Codziennie musiałem wstawać wcześnie, zrobić poranną toaletę zanim przyszli pierwsi uczniowie i pracownicy szkoły. Mój początek mojej pracy zawodowej obserwowany był bacznym okiem dyrektora Saboka. Był to wtedy już starszy pan, cieszący się wielkim autorytetem, niezwykle pracowity człowiek, miły i uczynny. W szkole razem z siostrą mieszkała w podobnej scenerii jak ja - pani Maria Nosińska. Nauczała języka polskiego. Była znakomitym pedagogiem. W późniejszym czasie podjęła pracę w Liceum im. J. Słowackiego.
W tamtym czasie rokrocznie wprowadzono cztery nowe klasy, a władze szkolne rozpoczęły dziwny nakaz , aby jedna z klas nie miała zajęć z religii. W tym czasie w szkole nauczał ksiądz Majzner. Był on dla mnie wielkim autorytetem. Pamiętam, że pracował on dodatkowo w kurii biskupiej, jako sędzia. Był to człowiek o wyjątkowej kulturze osobistej, bardzo elegancki, rozumiejący ówczesne dokonujące się zmiany w Polsce. Pozbawienie uczniów jednej klasy nauki religii, było sytuacją, na którą w żaden sposób nie mógł reagować, ponieważ był to i tak problem bardzo drażniący. Władze szkolne i miejskie tylko czekały na ewentualne protesty, by mieć powód usunięcia religii w ogóle ze szkół.
Na początek mojej kariery pedagogicznej właśnie taką klasę otrzymałem i zostałem tym samym wychowawca tej klasy. Nieraz zastanawiałem się nad doborem uczniów do tej klasy. Generalnie nie było żadnej różnicy między młodzieżą w poszczególnych klasach, jednak w tym przypadku dobór odbywał się chyba w czerwcu przy kompletowaniu klas. W praktyce różnice pomiędzy klasami się zamazywały i w konsekwencji nie miało to żadnego znaczenia kto do której klasy chodzi.
W tym czasie w budynku szkoły mieściła się też szkoła podstawowa. Uczniowie z liceum najczęściej rekrutowali się ze szkoły podstawowej. Jednak nie było to regułą. Część z nich kończąc szkołę podstawową wybierała szkoły techniczne, zawodowe, bądź inne licea, ale większość zostawała w szkole przechodząc już pod inną kadrę profesorską. Część nauczycieli ze szkoły średniej uzupełniało etaty w szkole podstawowej, natomiast nigdy nie było odwrotnie. Oczywiście kadra w liceum to byli wszyscy ludzie po studiach ze sporym dorobkiem pedagogicznym.
Dyrektor Sabok oprócz nauczania przeze mnie fizyki , jako dodatkowe dla mnie zajęcie znalazł opiekę nad harcerstwem. Od razu postawił mi dość wysoko poprzeczkę. Miałem za zadanie rozwijać harcerstwo, jako młody nauczyciel miałem szanse , aby do harcerstwa ściągnąć jak najwięcej uczniów. Wezwanie to przyjąłem nie wiedząc tak naprawdę, jakie będą efekty. Praca z młodzieżą w harcerstwie rozwijała się wspaniale. Dyrektor Sabok wykazał się znakomitym instynktem stawiając na mnie. Od pierwszego momentu cały swój zapał i dość skromną wiedzę w tym względzie skierowałem w prace w harcerstwie. Wspólnie z Komendą Hufca zorganizowaliśmy obóz nad jeziorem niedaleko Opola. W sumie jak sięgnę pamięcią w obozie wzięło udział około 40 uczniów. Pamiętam jak pomagał mi Marian Gawroński, zresztą późniejszy nauczyciel Liceum im. H. Sienkiewicza.
Drużyna harcerska w wyjątkowy sposób wypadła na pochodzie pierwszomajowym. Pamiętam jak młodzież przeżywała te chwile, kiedy na ulicach miasta miała możliwość zaprezentowania się przed publicznością miasta. Ja sam specjalnie na tę okazję zakupiłem mundur harcerski. W pracy harcerskiej cały czas coś się działo : wyjazdy z harcerzami, zbiórki, alerty, zdobywanie sprawności. W poczynaniach tych nie pamiętam żadnych podtekstów politycznych.
Kilak słów o Zjeździe Absolwentów, który miał miejsce na jesieni1957 roku. Dyrektor Sabok był już wtedy staruszkiem. Miał świadomość, że w najbliższym czasie będzie musiał odejść na emeryturę. Miał jednak poważanie u władz, był szanowanym przez wszystkie opcje polityczne. Na zjazd przyjechali absolwenci z całego świata, między innymi ze Stanów Zjednoczonych, Kanady czy dalekiej Australii. Na budynku szkoły została wmurowana tablica pamiątkowa upamiętniająca poległych w obronie Ojczyzny absolwentów i nauczycieli. I wtedy okazało się, że nad głową orła jest umieszczona korona. Wśród władz wywołało to panikę. Zastanawiano się kto w takiej sytuacji odsłoni tablicę. Tylko wielki autorytet dyrektora Saboka zadecydował, że nikt z władz nie śmiał odmówić mu odsłonięcia tablicy. Nie chciano w żaden sposób zrobić mu przykrości. Pomimo obaw ówczesny sekretarz Olszewski dokonał uroczystego odsłonięcia . Jak się potem okazało nikt z tego powodu nie ucierpiał, a tablica pokazała , że w tak trudnych czasach możliwa była do zademonstrowania inna polskość.
Wtedy też podczas zjazdu tak naprawdę zetknąłem się z profesorem Edwardem Mąkoszą. Ja jako młody nauczyciel podczas zjazdu załatwiałem wszystkie drobne sprawy. Dyrektor raz po raz wysyłał mnie z różnymi poleceniami, które załatwiałem na bieżąco. W jednej z takich sytuacji znalazłem się przed szkołą od strony kurii biskupiej i zauważyłem jak po zebraniu się wszystkich absolwentów profesor Makosza, nagle krzyknął : BACZNOŚĆ !!! czwórki twórz, w prawo zwrot ! MARSZ!!!. I nagle wszyscy bez szemrania, bez dyskusji ustawili się w żądany szereg i rozpoczęło się wyjście na JasnĄ Górę. Ale oficjalnie cały orszak miał iść tylko do grobu Nieznanego Żołnierza. W praktyce po złożeniu kwiatów na grobie pochód poszedł pod Jasną Górę. Władze doskonale o tym wiedziały, ale nikt ani się nie pytał, ani potem nie komentował.
I na koniec raz jeszcze wracam do dyrektora Saboka. Jemu zawdzięczam, że z sercem przyjął mnie do pracy. Ale pamiętam absolwentów na zjeździe i ich okazywany szacunek wobec swojego dyrektora. A kiedy przyszedł moment przemówienia dyrektora, ten zaczął mówić mając najpierw łzy w oczach, a potem właściwie zaczął szlochać. Był bardzo wzruszony. Czuł swoja wielkość , czuł wdzięczność byłych uczniów, a przy tym wiedział, że wkrótce będzie musiał odejść. To był wielki człowiek, to była wspaniała szkoła, w której przyszło mi pracować zaledwie rok.


[Komentarze (0)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych