- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Zdjęcia i wspomnienia Jerzego Wereszczyńskiego

Autor: Cieslak Aleksander
Data dodania: 19.02.2007 13:27:10

Nr 1
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 1

Nr 2
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 2

Nr 3
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 3

Nr 4
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 4

Nr 5
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 5

Nr 6
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 6

Nr 7
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 7

Nr 8
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 8

Nr 9
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 9

Nr 10
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 10

Nr 11
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 11

Nr 12
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 12

Nr 13
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 13

Nr 14
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 14

Nr 15
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 15

Nr 16
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 16

Nr 17
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 17

Nr 18
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 18

Nr 19
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 19

Nr 20
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 20

Nr 21
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Nr 21

Podczas mojej wizyty w Londynie otrzymałem od Pana Jerzege Wereszczyńskiego kilkanaście zdjęć z okresu szkolnego.


Zdjęcia

Nr 1 – Zdjęcie wykonane w Kamienicy polskiej około 1937 roku . Od lewej : Wereszczyński, Bielski, (4 ) – Olszewski.
Był to obóz dwutygodniowy. Prowadził go Kazimierz Sabok

Nr 2 – Częstochowa , Jasna Góra ( 1936 – 37 r. ) Borkowski i Dudkiewicz

Nr 3 – Rok 1936 – Borkowski, Gronowski ( drugiego dnia wojny oboje zginęli ) i Wereszczyński

Nr 4 – Kamienica Polska ( 1937 – 38 r. ) Rychter, Wereszczyński, Bojarski

Nr 5 – Zdjęcie wykonane w Kamienicy Polskiej. Na zdjęciu między innymi : Szczepański ( „ mysza ” ), Gawroński ( wyjechał do Wenezueli ). Na zdjęciu klęczą : Wereszczyński i Piekarski.

Nr 6 - Krakowian w Niemczech w czasie wojny

Nr 7 – Nieniewski Jerzy – kolega z Gimnazjum im. R. Traugutta ( mieszkał w dworku w Chorzenicach koło Kłomnic; początkowo wstąpił do seminarium w Krakowie, potem zrezygnował )

Nr 8 – Kamienica Polska : Bojarski i Borkowski

Nr 9 – Przed domem w Kościelcu ( 1938 r. ) – od lewej : Borkowski

Nr 10 – Kraków – jednodniowa wycieczka szkolna ( autobusem 0, która prowadził profesor Chłap. Od lewej Piekarski, Molicki, Gronowski, Krakowian i Stokowski.

Nr 11 – Częstochowa . II Aleja . spacerują : Wereszczyński, Besler ( z Nazaretanek ) i Borkowski – w strojach szkolnych

Nr 12 – Jasna Góra ( 1936 – 37 r. ) – Krakowian, Gronowski i Borkowski

Nr 13 – Jasna Góra ( 1936 – 37 r. ) – Gronowski, Wereszczyński i Borkowski

Nr 14 – Jasna Góra ( 1936 – 37 r. ) – Borkowski, Gronowski i Krakowian

Nr 15 – Litwa ( 1939 r. ) – w wojskowych mundurach

Nr 16 – Litwa ( 1939 r. ) – Wojtkuszki, klęczą : Krakowian, na ziemi leży Pusz ( uczeń Gimnazjum im. R. Traugutta , który zginął pod Monte Casino ),

Nr 17 – Litwa – na zdjęciu wszyscy ci, Torz na obozie uczestniczyli w turnieju szachowym ( Jerzy Wereszczyński zajął 14 miejsce )

Nr 18 – Litwa – na zdjęciu w środku komendant obozu

Nr 19 Niemcy : Krakowian z kolegą

Nr 20 – Częstochowa . Aleje – Nieniewski,…, Wereszczyński

Nr 21 – Nieniewski , kolega, Wereszczyński

Wspomnienia
Moje lata w gimnazjum im. H. Sienkiewicza w Częstochowie zaliczam do najciekawszych i wręcz najmilszych. Moja młodość przypadła na lata spędzone w tej szkole. Teraz po siedemdziesięciu latach wracam do przeszłości. Dość dużo szczegółów pamiętam z tamtego okresu. Warto się podzielić wspomnieniami, szczególnie o nauczycielach. To oni dali mi pierwsze, jakże ważne podstawy wiedzy i wychowania . Zacznijmy więc moje wspomnienia od profesora Władysława Rudlickiego. Był to bardzo przyjemny pan, który często na lekcji opowiadał przeróżnego rodzaju historie. Ale uczniowie lubili robić mu kawały. Profesor Rudnicki do uczniów często zwracał się tymi słowami : „ ty myszo wściekła ”. Przy tym mówiąc do ucznia trzymał zawsze wskaźnik, z którym na lekcji prawie nigdy się nie rozstawał. Wobec tego siedząc najbliżej szafy, w którym trzymał profesor kijki wskaźnikowe, często wykradałem mu je. Aż kiedyś przyszedł moment, kiedy profesor sięgnął po wskaźnik do szafy, a tu okazało się , że szafa jest pusta, a po wskaźnikach nie zostało śladów. Dość szybko jednak profesor Rudlicki zorientował się kto mu wykrada wskaźniki. Kiedyś na zajęciach oglądał moje prace. Dość uważnie przyglądał się im. Pomyślałem przez chwilę, że może mam talent. Zapytałem się więc, czy moje rysunki są dobre. Na to profesor Rudnicki odpowiedział : „ Za te prace powinienem dać ci dwóje, ale nie zrobię tego , aby nie robić wstydu twojej siostrze ”. ( Wanda Wereszczyńska – jedna z najlepszych malarek Częstochowy- przyp. autora )
Wraz z kolegą mieszkaliśmy na stancji u profesora Rudnickiego, który w szkole nauczał rysunku. Pewnego razu zorientowaliśmy się , że zmarła matka żony profesora, mieszkała z całą rodziną Rudlickich. Po kilku dniach od pogrzebu zawiązaliśmy sznurek do dzwonka, którego przed śmiercią używała jedynie teściowa profesora. Gdy cała rodzina Rudlickich spała już smacznie dokładnie o 1.00 pociągnąłem za sznurek i dzwonek w środku nocy zadzwonił. Cała rodzina zerwała się natychmiast i zaczęła zastanawiać się dlaczego o tej porze odezwał się dzwonek ? Profesor Rudlicki dość szybko zauważył, że tylko zmarła teściowa używała tego dzwonka. Widocznie daje jakieś znaki żyjącym. Z tym wnioskiem rozbudzona rodzina uklękła i wspólnie zaczęła odmawiać modlitwę za zmarłą. Po trzech dniach chłopcy powtórzyli manewr z dzwonkiem. Historia powtórzyła się. Więcej chłopcy nie ryzykowali, czas na wspólna rodzinną modlitwę zostawili familii Rudlickich na popołudnie.
Profesor Szczęsław Markowski ( nauczał w szkole przyrody i geografii ) z kolei lubił zadawać pytanie, na które odpowiedź mogła być dowolnie interpretowana, ale prawidłową odpowiedź znał jedynie profesor. Często zadawał pytania tego typu : Porozmawiajmy o Chińczykach? Jak niscy są Chińczycy ? Uczeń zastanawiał się ile tak naprawdę mogą mieć wzrostu. W tym czasie profesor stawiał już pytania dodatkowe : No ile ? 50 – 60 centymetrów ? A czy rzeczywiście mają żółtą cerę ? A gdzie ? Na pięcie czy na kolanie ? A dlaczego są powolni ? Na wszystkie te pytania odpowiedź znał tylko profesor. Kiedyś do ucznia Bojarskiego rzucił podobne pytanie : „ Bojarski ty drabie, do czego leci woda? No do czego ? Do dzbanka” Do wiadra ? Nie wiesz ? No do dzbanka – jak możesz o tym nie wiedzieć ?
Profesorowie Szczęsław Markowski i Grzegorz Hredil ( nauczał w szkole fizyki i chemii ) walczyli przeciwko sobie w czasie I wojny światowej w dwóch walczących przeciw sobie armiach : rosyjskiej i niemieckiej. Dlatego profesor Markowski często głośno wyrażał opinie niezbyt pochlebne o jego koledze z pracy. Mawiał : „ Ten Hredil to w ogóle was nic nie nauczył ”, albo przy spotkaniu z nim mówił : „ Grzegorz, ty strzelałeś do mnie ! ”.
Opiekunem szkolnego ZOO był właśnie profesor Markowski. Uczniowie dość szybko zorientowali się , że nie cierpi tej profesji. Wyznaczony przez dyrektora, przyjął tę funkcję, bo nie chciał narazić się dyrektorowi. Ale będąc z uczniami sam na sam nie ukrywał, że zajęcie to jest dla niego potworne i nieodpowiednie. Czasem gdy mówił o tym zdarzało mu się przeklinać głośno przy uczniach wyrażając w ten sposób sprzeciw i złość.
Moi koledzy Wojciech Mlek wraz z Jasiem Zielińskim zamiast do szkoły wybrali się kiedyś do kina. Po skończonym seansie oboje będąc pewni, że o tej porze rzeczą niemożliwą byłoby spotkać nauczyciela, spokojnie wyciągnęli papierosy i paląc je recenzowali obejrzany film. W pewnym momencie Jasiu Zieliński widząc z dala nadchodzącego profesora Henszela rzucił się do ucieczki. Zanim Wojtek Mlek spostrzegł się, kto nadchodzi znalazł się już w polu widzenia profesora. Ten widząc zapalony papieros w ręku ucznia powiedział mu tylko : Zuchwalcze, jutro zameldujesz się u wychowawcy. I odszedł. Na drugi dzień oczywiście nie mając innego wyjścia Wojtek Mlek stawił się przed profesorem Markowskim, który był jego wychowawcą. Ten od razu mu powiedział : „ Będziesz miał obniżone sprawowanie. Wiesz , że kończysz gimnazjum i pewnie twoje aspiracje sięgają kontynuowania nauki w liceum. Dostając trójkę z zachowania zamyka się przed tobą furtka do liceum. Sprawa jest trudna. Musisz wobec tego zobowiązać się , że przez całe wakacje będziesz przychodził do szkolnego ZOO i dokarmiał zwierzęta, wtedy ocena zostanie podniesiona do czwórki, a wtedy zostaniesz przyjęty ”. Tym sposobem profesor Markowski pomógł swojemu wychowankowi wybrnąć z poważnej opresji. Przez całe wakacje Wojciech Mlek karmił zwierzęta. Specjalnie dla orła kupował na rynku dwa gołębie, uśmiercał je i następnie wrzucał do klatki. Orzeł przepadał za uduszonymi gołębiami. Wojtek ponadto nosił również karmę małpom. Jedną z nich nazywała się Dejzi, inną zaś był pawian z czerwonym kuprem, który przeważnie siedział na drzewie i tylko głód sprowadzał go na ziemię. W szkolnym ZOO było w tym czasie około pięciu małpek.
Przez kilka dni musiał też dożywiać niedźwiedzia, który wychowany był od małego w szkolnym ogródku. W tym czasie był on już jednak groźny i nieufny. Karmę w naczyniu z długą rączką wsuwało się pod kratą po ziemi. Niedźwiedź natychmiast ogromną łapą przytrzymywał rączkę naczynia i zżerał wszystko, cały czas trzymając naczynie. Żeby odzyskać je trzeba było rzucić w drugą stronę resztki kaszy. Niedźwiedź rzucał się natychmiast w kierunku spadającej kaszy puszczając tym samym uchwyt naczynia.
W ZOO był także osioł. Uczniowie robili zakłady , kto najdłużej przejedzie się na ośle. Sztuka ta udawała się tylko Włodzimierzowi Dębskiemu. Ale i on w końcu spadał z osła, który nie mógł nikogo ścierpieć na swoim grzbiecie.
Uczniowie lubili też przejażdżkę na kucyku. Ten z kolei się nie opierał. Chętnie przewoził każdego . Sęk w tym, że zazwyczaj biegł swoją trasą, pod niskimi gałęziami. Każdy najpierw tracił czapkę, potem wracał z porysowaną od gałęzi twarzą. Dlatego uczniowie, z czasem coraz rzadziej dosiadali kucyka.
Aby urwać choć część czasu lekcyjnego, czasem wypuszczaliśmy z klatki małpy i wtedy kazano nam je gonić i łapać. Specjalnie się nie spiesząc w końcu dopadaliśmy małpy i wpuszczaliśmy do klatki. Tak przynamniej kwadrans lekcji zyskiwalismy.
Dyrektorem szkoły był Cyprian Płodowski. Dało się zauważyć , że do uczniów zwraca się zawsze uprzejmie, natomiast do nauczycieli opryskliwie. Wymagał od nich, aby do szkoły przychodzili w garniturach, w koszuli z krawatem. Dyrektor idąc korytarzem kłaniał się wszystkim z powagą. Nauczyciel jeśli chciał z nim w tym czasie rozmawiać musiał iść krok w tyle, nigdy na równi. Nasz dyrektor zmarł w 1939 roku. Wtedy to na maturze zastępował go jedyny raz w historii szkoły wyznaczony kurator Władysław Horwacki.
W moich wspomnieniach jakże nie napisać o profesorze od języka polskiego Jerzym Schaffercie, który często lubił zaglądać do kieliszka. Często na drugi dzień po wypiciu idąc do szkoły szedł po krawężniku, aby sprawdzić czy zachowuje równowagę. Jego koleżanką po fachu zwaną przez uczniów :” Dziunia” była profesor Wanda Jakubowska, która miała w zwyczaju zwracać się do uczniów per Pan. Kiedyś otrzymałem za zadanie przeczytanie tekstu. W trakcie głośnego czytania „Dziunia ” przerwała mu mówiąc: „ Panie Wereszczyński, pan nie umie czytać, tyle lat pana uczę i dopiero teraz spostrzegłam się , że pan kompletnie nie umie czytać! ”. Miała też w zwyczaju używać zwrotu : „ czy mógłby pan głębiej wydobyć sens tego stwierdzenia ? ”. Słowo głębiej przeplatało się prawie w każdym zdaniu pani profesor. Kiedyś na kolejnej lekcji geografii nasz kolega Józef Szymczyk omawiał zadana kwestię. W pewnym momencie cała klasa zaczęła głośno mówić : „ ale proszę głębiej, głębiej” . Na to profesorka oburzyła się na klasę, po czym oświadczyła : „ O tym czy głębiej czy nie - decyduje ja ! ”. Po chwili zrozumiała dwuznaczny sens wypowiedzianych słów i zarumieniona natychmiast zmieniła wątek dyskusji.
Profesorkę Helenę Gaszyńską od języka francuskiego przezywaliśmy „ Pućka”. W zwyczaju miała wysyłać ucznia po kawę z mleczkiem. Wybrany uczeń biegł po kawę , a gdy wracał uczniowie starszych roczników wkładali palce i mieszali kawę. Kiedyś jeden z nich miał widocznie czarnego palca , bo profesor zauważyła, że biel kawy z mleczkiem nie przypomina prawdziwej bieli. Spostrzegła się, że pewnie to uczniów sprawka. Kawę odstawiła na bok i od tej pory już więcej nie wysyłała nikogo po nią.
W klasie był uczeń Henryk Piątkowski. Nosił zawsze okulary z silnymi szkłami. Słabo widział, natomiast był mistrzem w ściąganiu. Na lekcji języka francuskiego profesorka podczas sprawdzianu pisemnego zauważyła jak Heniek chowa ściągę do kieszeni marynarki. Natychmiast podbiegła do niego i nie namyślając się włożyła rękę do marynarki. Jakież było jej zdziwienie , gdy odkryła, że w marynarce kieszeń nie ma dna, a jej ręka zapada się coraz głębiej w okolice uda ucznia. Natychmiast wyrwała z kieszeni rękę , Piątkowskiego wyrzuciła z klasy. Sama jednak do końca lekcji nie mogła się pozbyć czerwieni z twarzy.
Języka niemieckiego uczyła nas profesor Helena Rauchówna. Była młodą nauczycielką , ale za to bardzo ostrą. Często do klasy przychodziła w futrze. Siadała za biurkiem i prowadziła lekcje. Na jedną z lekcji, w okresie zimy Jerzy Ordon przyniósł kapsułkę z gazem. Tuż przed lekcją rozpylił gaz w okolicy biurka. Gdy weszła profesor na lekcje natychmiast się zorientowała w sytuacji. Podeszła do okna i szeroko je otworzyła , wróciła za biurko i siedząc w futrze rozpoczęła lekcje. Prowadziła ją jakby nic się nie stało. Dodatkowo zapięła guziki od futra, a my z każdą chwilą coraz bardziej marzneliśmy. Czekaliśmy na koniec lekcji z utęsknieniem. Gdy tylko zabrzmiał dzwonek i profesor opuściła pracownie my natychmiast rzuciliśmy się aby zamknąć okno, a następnie do stojącego pieca, by się ogrzać.
Wielką indywidualnością w szkole był profesor Mąkosza. Prowadził on w tym czasie chór szkolny i dwie orkiestry : dętą i smyczkową. Często, gdy nie mógł prowadzić prób chóru bądź prób orkiestry zastępował go wtedy nasz kolega Władysław Jędrzejewski. Kiedyś profesora od języka polskiego nie było na dwóch pierwszych lekcjach. Władysław Jędrzejewski zaproponował nam wszystkim koncert na organach na Jasnej Górze. Wcześniej grywał tam pod bacznym okiem profesora Mąkoszy. Kiedy wszyscy znaleźliśmy się w bazylice, wszedł bocznym wejściem na chór i zagrał nam i pątnikom obecnym w tym czasie na Jasnej Górze. Cztery lata wcześniej do gry na wiolonczeli namawiał go właśnie profesor Mąkosza . W czasie wojny Władek Jędrzejewski został aresztowany przez Gestapo i po licznych przesłuchaniach został skierowany do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Tutaj zapadł na tyfus i został skierowany do bloku, z którego prowadziła tylko jedna droga - do krematorium. W tym czasie tworzono obozową orkiestrę i potrzebny był wiolonczelista, zorientowano się , że jest taka osoba w obozie. Ocalił swoje życie grając w orkiestrze. Po wyzwoleniu udał się do USA i tam podjął studia medyczne. Następnie podjął pracę jako chirurg. z czasem stał się wybitnym specjalista w kardiochirurgii. Założył własny szpital w Minneapolis.
13 grudnia 1963 r. w trakcie lotu z Berlina do Warszawy doszło do katastrofy samolotu i Władysław Jędrzejewski zginął tragicznie. Leciał między innymi na spotkanie z oczekującym na lotnisku profesorem Mąkoszą.
Profesora Mąkosza prowadził też z nami przedmiot wiedzy o muzyce. Kiedyś na jednych z zajęć, opowiadając nam o biografiach wielkich kompozytorów zaznaczył rzecz ciekawą. Wielu muzyków o światowej renomie w swoim nazwisku miało zgłoski „ sz”, albo „ ch”, np. Schumann, Chopin . I wtedy jeden z naszych kolegów Tadeusz Karwiński na potwierdzenie tej tezy dodał, że wszystko się zgadza, bo nawet nazwisko Mąkosza podobnie brzmi.
Niezwykłą postacią w szkole był ksiądz prałat Michał Ciesielski. Na nasze pierwsze zajęcia wpadł zdyszany, trochę spóźniony. Siadł za biurkiem i witał się z klasą - Dzień dobry chłopcy- Na to cała klasa zagrzmiała – Szczęść Boże księdzu prałatowi. Słysząc , w końcu tę grzeczna odpowiedź, ksiądz jednak zaczerwienił się, zdenerwował i zagrzmiał. „ Aby cokolwiek mnie życzyć - musicie mieć ode mnie zgodę ”. Wobec tego zapytaliśmy chorem : - Czy można księdzu prałatowi życzyć zdrowia ? Na to ksiądz prefekt odpowiedział : - Można. Zatem razem z całej siły zagrzmieliśmy : Życzymy księdzu prałatowi zdrowia !! . – Dziękuję – odpowiedział.
Nasz kolega z klasy Tadeusz Karwiński wszystkim nauczycielom sprawiał kłopoty. Był ruchliwy, niesforny, trudno było mi spokojnie wysiedzieć na zajęciach. Podobnie zachowywał się i na lekcjach religii. Ksiądz Ciesielski sadzał go dlatego tuż koło siebie, tak aby mieć go zawsze na oku. Ale zdarzało się księdzu i to często usypiać na zajęciach. Ale gdy tylko budził się - miejsce Karwińskiego było już oczywiście puste. Przywoływał go natychmiast do siebie, brał jego głowę w dłonie i kładł ja na kolanach. Po czym oświadczał, że teraz będzie tzw. wkręcanie śrubki. Polegało to na skręcaniu kosmyków włosów, aż do bólu. Karwiński co prawda krzyczał jak tylko poczuł skręcenie , ale ksiądz ze stoickim spokojem kontynuował swój proces wychowawczy.
Spanie na lekcjach wychodziło księdzu Ciesielskiemu, jak nikomu w szkole. Najczęściej kazał najpierw głośno czytać tekst biblijny, po czym oczywiście zasypiał. W klasie początkowo było cicho, z czasem robiło się coraz gwarniej. Szum i rozmowy budziły w końcu księdza i jeśli tylko zauważył rozmawiającego ucznia, natychmiast stawiał go w kącie. Raz ustawił tak pól klasy. Na to wszedł dyrektor Sabok i zapytał się co to znaczy ? Dlaczego tylu chłopców stoi pod ścianą ? Ksiądz Ciesielski odpowiedział, że są to wszyscy niesforni uczniowie. Reakcja dyrektora była natychmiastowa. Wszystkim stojącym rozkazał stawić się na przerwie z dzienniczkami do sekretariatu po odpowiedni wpis dla rodziców . Po wyjściu dyrektora wybiegł za nim ksiądz Ciesielski i pewnie mając gołębie serce namawiał dyrektora, aby zrezygnował z wpisów. Wracając do nas powiedział : „ Nieznośne chłopaki, dość , że przeszkadzacie to jeszcze ja muszę się stawiać w waszej sprawie”. Po czym oświadczał, że tym razem wszystkim się udało. Jednak jak się później okazało dyrektor w ramach pomocy księdzu zaczął przysyłać na lekcje przedstawiciela rodziców, pewną panią z komitetu rodzicielskiego, która przez cały czas siedziała z tyłu pracowni. Obecność jej oczywiście poprawiła naszą dyscyplinę, jednak ksiądz Ciesielski był zły, bo z koli nie mógł sobie pospać na lekcji.
Pani ta była czasem oburzona na sposób wystawiania ocen przez księdza. Na pierwszych zajęciach z religii po świętach wielkanocnych, ksiądz zaczął wystawiać końcowe oceny z tego przedmiotu. Brał przy tym pod uwagę zaangażowanie rodziców w kościele. Przypominając sobie fakt, że jedna mama niosła różaniec w tzw. „ paradzie” na procesji wielkanocnej, ksiądz głośno oświadczył do ucznia : - Twoja mama brała udział w procesji, niosła cząstkę różańca zatem masz u mnie piętkę. Na to wstała oburzona pani i oświadczyła, że przecież ten uczeń nic nie umie. Niezrażony ksiądz odpowiadał : „ Ale wszystko przed nim ”.
Czasem ksiądz wysyłał nas po wędlinę , albo jabłka. Sprzedawcy początkowo dawali nam każdy towar na kredyt , ale po pewnym czasie zorientowali się, że ksiądz zamiast zapłaty udziela im jedynie błogosławieństwa. Podobnie było z dorożkami. Wezwana przez nas ustawiała się pod szkołą. Po czym wsiadał ksiądz i kazał się wieźć na drugi koniec miasta. Po skończonym kursie , żegnał się i błogosławił dorożkarza mówiąc : „ niech cię Bóg błogosławi mój synu ! ”. Po czym odwracał się na pięcie i znikał. Po pewnym czasie żaden dorożkarz już nie podjeżdżał pod budynek szkolny.
W czasie mszy świętej ksiądz prefekt Ciesielski sam zbierał na tacę. Dokładnie obchodził kościół. Kiedyś podchodząc do mojej mamy zauważył , że szuka dopiero monet. Zatem nie zatrzymując się zbierał pieniądze dalej. Mama widząc , że ksiądz odszedł zamknęła torebkę i modliła się dalej. Jakież było jej zdziwienie, kiedy ponownie ksiądz podszedł raz jeszcze do niej. Znowu otworzyła torebkę powtarzając te same czynności. Tym razem ksiądz czekał aż mama wyciągnie monety i rzuci na tacę. Gdy pieniążki spadły ksiądz odchodził do zakrystii.
Zawsze na koniec mszy będąc ministrantem musiałem dolewać księdzu prałatowi najpierw wina, a potem wody do kielicha. Zauważyłem, że gdy dolewałem wino, wtedy ksiądz trzymał kielich dość długo, aż nie spłynie ostatnia kropla, z kolei gdy dolewałem wody, szybko uciekał z kielichem.
Ciekawą postacią w naszej szkole był nauczyciel od języka łacińskiego Konstanty Karwan. Przez cały semestr nie pytał mnie wcale. Gdy zbliżała się ostatnia lekcja wiedziałem, że nie ma odwrotu i że na pewno mnie zapyta. Uczyłem się wobec tego wytrwale i miałem przeświadczenie, że łacinę umiem. Profesor oczywiście zapytał mnie, przez cały czas stopniując zadawał pytania coraz trudniejsze, a ja na nie odpowiadałem. Przepytywany byłem przez całą lekcję. Na koniec otrzymałem ocenę dobrą. Z ulgą i zadowoleniem usiadłem w ławce. Ale profesorowi coś jeszcze zaświtało w głowie i wywołał mnie raz jeszcze i zadał kolejne pytanie. Być może moje emocje i koncentracja ustąpiły, bo na to pytanie już nie potrafiłem odpowiedzieć. Profesor Karwan zdenerwował się, zaczął krzyczeć, zmienił mi ocenę na niedostateczną. Cały mój 45 – minutowy trud poszedł na marne. Ale po chwili profesor Karwan skreślił w dzienniku dwóję, po czym powiedział : „ Przecież odpowiadałeś dobrze przez całą lekcję, wobec tego naucz się jeszcze raz i zapytam cię na nastopnej lekcji ”. W następnym tygodni profesor zachorował na żółtaczkę i upiekło mi się. Ale potem nie wiadomo dlaczego profesor Karwan miał zawsze przeświadczenie, że ja łaciny kompletnie nie umiem.
Prac ręcznych uczył nas profesor Stefan Jarzębiński. Był to bardzo przyjemny pan, lubił z młodzieżą majsterkować. W pracowni budowano elementy szybowca i łodzi. Pod jego okiem nasi dwaj starsi koledzy Hieronim Dudwał i Jerzy Palusiński zbudowali szybowiec, który następnie przetransportowali na lotnisko szybowcowe w Bieszczadach. Ja sam nie miałem zdolności w tym kierunku i jedyne co udało mi się skonstruować do była deska do krajania mięsa, nawiasem mówiąc wyszła mi krzywa.
Woźnym w szkole był pan Łupczyk. Do jego obowiązków należało punktualne dzwonienie, innymi słowy to on wyznaczał nam czas lekcyjny. Pan Łupczyk zwykł mawiać, że najważniejszymi osobami w szkole jest : „ pan dyrektor Płodowski, ja i dyrektor Sabok”. W majątku mojego ojca zatrudniony był szwagier pana Łupczyka. Kiedy jednak został zwolniony nasz woźny zmienił diametralnie stosunek do mnie. Pamiętam że kiedyś spóźniłem się do szkoły, a woźny widząc jak biegnę, zamknął przed mną drzwi szkoły. Po kilku miesiącach szwagier pana Łupczyka został przyjęty ponownie i jego sympatia do mnie wróciła do normy.
Zajęcia wychowania fizycznego prowadził profesor Julian Lewandowski. Zazwyczaj na dziedzińcu szkoły graliśmy w dwa ognie albo palanta. Piłka nożna była zabroniona. Dyrektor Sabok zawsze nam powtarzał : „ nie kop piłki głową, bo twoje dzieci będą mieć głupiego ojca ”. Ale pamiętam też i taką sytuację, kiedy w roztargnieniu nasz dyrektor powiedział do Jurka Olszewskiego : „ Słuchaj, poszukaj mi Jurka Olszewskiego”. Po chwili się dopiero zorientował, że przecież ma go przed sobą.
Nasza szkoła współpracowała z jedną ze szkól warszawskich z gimnazjum im. Górskiego. Najczęściej przyjeżdżali w dni odpustne do Częstochowy na Jasną Górę. Przy okazji rozgrywali z nami mecze w siatkówkę i koszykówkę. W koszykówkę my byliśmy zdecydowanie lepsi, natomiast w siatkówce dominowali warszawiacy. Kiedyś zaproponowali nam rozgrywanie najpierw meczu w siatkówkę. Po przegranym przez nas meczu żądni byliśmy rewanżu w koszykówkę , a tu nasi przeciwnicy w glorii zwycięzców poinformowali nas, że są zmęczeni i że musimy poprzestać na tym jednym meczu. Zawiedzeni nie mieliśmy wyjścia, ale przy następnym naszym wspólnym spotkaniu tym razem najpierw zagraliśmy mecz w koszykówkę. Oczywiście wygraliśmy i teraz z kolei to my poczuliśmy się bardzo zmęczeni i nie zagraliśmy tego dnia już żadnego meczu. Były to jednak miłe i pożyteczne spotkania. Urwały się gdy wybuchła wojna.
Moje spotkanie ze szkołą zakończyło się w czerwcu 1939 roku. Dwa miesiące później 15 sierpnia grupa maturzystów – absolwentów gimnazjum wyjechała na junacki – obowiązkowy hufiec pracy do Osowca. Obóz miał trwać 4 tygodnie. Do wybuchu wojny chłopcy na obozie tym przewozili piasek taczkami, pracowali przy umocnieniach twierdzy w Osowcu. Na obozie nie uczestniczył już nauczyciel. Kiedy wybuchła wojna okazało się, że droga do domu , do Częstochowy jest odcięta. Wielu z nich walczyło w armii Generała Andersa, bądź w lotnictwie - w polskich dywizjonach. Dwóch naszych kolegów ( Gronowski i Borkowski poległo w okolicach Kucelina – Zielonej Dąbrowy drugiego dnia wojny.
Teraz po latach wracam do mojej szkoły. Odwiedziłem ja kilkakrotnie. Częściej wracam wspomnieniami. Bo jest do czego. Przytoczone przeze mnie opowieści i anegdoty są pewnie zabawne i śmieszne. Ale pamiętam, że każda szkolna ocena wymagała pracy i starań. Musieliśmy się uczyć. Wychowywano nas w duchu patriotyzmu. Czas wojny zweryfikował lata szkolne. Walczyliśmy na wszystkich frantach wojny, w lotnictwie i armii lądowej. Było o nas czasem głośno – o nas o Sienkiewiczakach.
Składam tej szkole i moim profesorom hołd. Gimnazjum im. H. Sienkiewicza jest cząstką mojego serca. Tak to prawda – SERCA !




[Komentarze (0)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych